Zamrożone w wyniku konfliktu rosyjsko-gruzińskiego od ponad pół roku stosunki NATO-Rosja mają szansę na ocieplenie. I USA i Rosja zdają sobie doskonale sprawę z tego, że trwanie w dotychczasowym stanie grozi ni mniej ni więcej jak tylko nową zimną wojną.
W Rosji głośno zaczęto o tym mówić zwłaszcza po decyzji administracji Georga W. Busha o instalacji tarczy antyrakietowej na terytorium Czech i w Polski. Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama w trosce o swoje priorytety, jak na przykład doprowadzenie Iranu do rezygnacji z programu nuklearnego, jest w stanie odłożyć budowę tego systemu obronnego w Europie środkowo-wschodniej i zamiast tego wspólnie z Rosją wzmocnić koalicję antyterrorystyczną w walce z talibami i Al-kaidą.
Tu interesy USA i Rosji są akurat zbieżne. Nikt nie jest zainteresowany dojściem do władzy w Kabulu przez radykałów ani groźbą globalnym konfliktem nuklearnym rozpoczętym przez Teheran. Propozycja współpracy militarnej z Sojuszem Północnoatlantyckim jest dla Rosji dodatkowo atrakcyjną ofertą - wzmacnia pozycję tego kraju jako gwaranta regionalnego bezpieczeństwa i poprawia jego wizerunek w oczach opinii publicznej zachodniej Europy, która jest przeciwna zaangażowaniu NATO w tym rejonie świata. Zdaniem rosyjskiego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa wojna w Gruzji dowiodła, że NATO to organizacja bez większego znaczenia militarnego, gdyż nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa w Europie. „Związek Sowiecki już nie istnieje. Nie ma żadnego zagrożenia, natomiast NATO nadal istnieje" - wtóruje mu Władimir Putin w wywiadach udzielanych zachodniej prasie.
Przy obecnym braku wyrazistych ideologicznie wrogów, gdy demokratyczny świat zachodni nie musi już bronić się przed ekspansją komunistów i zamiarowi wprowadzenia w czyn ich ideologii na całym globie, słowa rosyjskich przywódców rzeczywiście wydają się nie być pozbawione racji. Mają jednak bardzo rosyjski podtekst. NATO rzeczywiście nie jest potrzebne Rosji jako wróg. Wojna gruzińska z sierpnia ubiegłego roku i ostatnia wojna gazowa z Ukrainą dowiodły, że dla Kremla najważniejsza jest kontrola na nad surowcami energetycznymi. Władze rosyjskie są gotowe uczynić wszystko, by kontrola na byłymi ex-republikami była pełna, bez zbędnej szarpaniny z niepotrzebnym jej tak naprawdę do niczego Sojuszem Północnoatlantyckim.
Tu interesy USA i Rosji są akurat zbieżne. Nikt nie jest zainteresowany dojściem do władzy w Kabulu przez radykałów ani groźbą globalnym konfliktem nuklearnym rozpoczętym przez Teheran. Propozycja współpracy militarnej z Sojuszem Północnoatlantyckim jest dla Rosji dodatkowo atrakcyjną ofertą - wzmacnia pozycję tego kraju jako gwaranta regionalnego bezpieczeństwa i poprawia jego wizerunek w oczach opinii publicznej zachodniej Europy, która jest przeciwna zaangażowaniu NATO w tym rejonie świata. Zdaniem rosyjskiego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa wojna w Gruzji dowiodła, że NATO to organizacja bez większego znaczenia militarnego, gdyż nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa w Europie. „Związek Sowiecki już nie istnieje. Nie ma żadnego zagrożenia, natomiast NATO nadal istnieje" - wtóruje mu Władimir Putin w wywiadach udzielanych zachodniej prasie.
Przy obecnym braku wyrazistych ideologicznie wrogów, gdy demokratyczny świat zachodni nie musi już bronić się przed ekspansją komunistów i zamiarowi wprowadzenia w czyn ich ideologii na całym globie, słowa rosyjskich przywódców rzeczywiście wydają się nie być pozbawione racji. Mają jednak bardzo rosyjski podtekst. NATO rzeczywiście nie jest potrzebne Rosji jako wróg. Wojna gruzińska z sierpnia ubiegłego roku i ostatnia wojna gazowa z Ukrainą dowiodły, że dla Kremla najważniejsza jest kontrola na nad surowcami energetycznymi. Władze rosyjskie są gotowe uczynić wszystko, by kontrola na byłymi ex-republikami była pełna, bez zbędnej szarpaniny z niepotrzebnym jej tak naprawdę do niczego Sojuszem Północnoatlantyckim.