Pisze o tym w piątek dziennik "La Repubblica" podkreślając, że nie ma znaczenia to, że członkowie rządu nie mogą być eurodeputowanymi.
Chodzi tak naprawdę o "zarezerwowanie" miejsc, które potem zostaną oddane prawdziwym kandydatom z ostatnich miejsc list.
"Musicie startować wszyscy, musicie iść zapolować na głosy" - argumentuje premier, cytowany w gazecie. Jako cel wskazuje również chęć uzyskania w ten sposób potwierdzenia zwycięstwa centroprawicy.
Zgodnie z życzeniem Berlusconiego ministrowie mają mieć wysokie miejsca na listach wyborczych.
Pozytywnie na apel szefa rządu odpowiedzieli wyrażając wolę kandydowania m.in. minister finansów Giulio Tremonti, minister obrony Ignazio La Russa, szef resortu rozwoju gospodarczego Claudio Scajola. Zdecydował się również na to lider koalicyjnej Ligi Północnej, minister ds. reform Umberto Bossi.
Ale - jak relacjonuje "La Repubblica" - w szeregach koalicji wrze, ponieważ wielu ministrów zakwestionowało ten pomysł. Wyrażają wątpliwości, czy naprawdę minister ma większe szanse w wyborach do PE niż inny kandydat.
Rośnie front odmowy, a Berlusconi nalega - donosi rzymska gazeta. Według dziennika ministrowie, którzy próbowali protestować, usłyszeli od Berlusconiego: "Boisz się? W takim razie zmień pracę".
ND, PAP