Skomentował w ten sposób wypowiedź Steinbach, która w wywiadzie dla portalu tygodnika "Der Spiegel" dała do zrozumienia, że jej udział w radzie fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" jest sprawą otwartą. Decyzję o nieobsadzeniu jednego z trzech miejsc w tym gremium przysługujących BdV nazwała "mieczem Damoklesa".
"Zakładam w każdym razie, że w kwestii składu rady fundacji obecny oraz każdy przyszły rząd (niemiecki) będzie mieć na uwadze możliwe obciążenie stosunków z Polską" - powiedział Steinmeier gazecie "Bild am Sonntag".
Jego zdaniem wypowiedź Steinbach o mieczu Damoklesa jest "nieodpowiedzialna". "Naprawdę należy zapytać, ile warte są dla niej stosunki polsko-niemieckie" - powiedział szef MSZ i kandydat Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD) na kanclerza.
Dodał, że rodzina jego matki pochodzi z Wrocławia. "Uzgodniłem z polskim ministrem spraw zagranicznych, że przy następnej okazji spotkamy się na Śląsku pomiędzy Krakowem a Wrocławiem" - poinformował.
W minioną środę prezydium Związku Wypędzonych poinformowało, że tymczasowo nie mianuje Eriki Steinbach do rady fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie". Jej miejsce pozostanie nieobsadzone.
Steinbach sama miała zaproponować takie rozwiązanie, by nie blokować projektu centrum dokumentacji i informacji o wysiedleniach.
W opublikowanym w sobotę wywiadzie dla portalu "Spiegel Online" potwierdziła, że to rozwiązanie tymczasowe.
Pytana, jak długo jej krzesło w kuratorium pozostanie puste, odparła: "Trzy tygodnie, trzy lata - zobaczymy. To cudowny miecz Damoklesa. Polskie żądanie brzmiało: Steinbach ma nie brać w tym udziału. Nie uczestniczę (w radzie), ale krzesło zostaje puste. Wszyscy muszą pogodzić się z tym rozwiązaniem".
Szefowa BdV zapewniła, że kanclerz Angela Merkel nie wywierała na nią presji w sprawie wycofania jej kandydatury. "Kanclerz popiera fundację (...) Mam dobre i pełne zaufania relacje z Angelą Merkel. Ale znalazła się ona w bardzo trudnej sytuacji. Wiedziała, że SPD nie zgodziłaby się na moją nominację, a Polacy protestowaliby. Dlatego nie mogła nawet wprowadzić tej sprawy do porządku obrad rządu. Rozumiem to. Ale mój związek także nie mógł sobie pozwolić na takie polityczne naciski".
Steinbach oceniła też, że polski premier Donald Tusk jest "rozsądnym człowiekiem", ale on także był pod "silną presją ze strony polskich nacjonalistów".
"Stosunki polsko-niemieckie na pewno nie poprawiły się w minionych tygodniach. Ale winy za to nie ponosi BdV, lecz SPD i polscy politycy. Przejawy polskiej agresji, jakie przeżyłam w ostatnim czasie, przewyższyły moje wyobrażenia" - powiedziała.
Według Steinbach pamięć o wypędzeniach Niemców boli wielu Polaków. "Również nas Niemców bolało, gdy musieliśmy się zajmować naszą własną okropną przeszłością. To nie jest łatwe. Kraje postkomunistyczne nie zakończyły jeszcze procesu odkrywania samych siebie" - oceniła szefowa BdV.
Według niej kraje te potrzebują jeszcze 20 lat, by dojść ze sobą do ładu. Jednak - dodała - "Polacy nie mają prawa mieszać się w wewnętrzne sprawy Niemiec i narzucać sposobu upamiętniania ofiar" niemieckich. Według Steinbach, Polacy odrzucali jej rękę wyciągniętą w geście pojednania i odwracali znaczenie jej słów. "Posypuję chleb cukrem, a oni mówią: Przecież to jest sól" - powiedziała.
Przypomniała m.in., że BdV zorganizował w Niemczech wystawę o Powstaniu Warszawskim. "Mogłabym nawet stanąć na głowie i stopami łapać muchy, a i tak by nie pomogło. Dlatego odpuściłam" - dodała Steinbach.
Jej zdaniem w Polsce "skreślono z pamięci" przesłanie własnych biskupów z 1965 r.: "Wybaczamy i prosimy o wybaczenie". "To tragiczne" - dodała.
Powiedziała też, że choć jej ojciec był żołnierzem Luftwaffe, pochodzącym z zachodnich Niemiec, to część jego rodziny pochodziła ze Śląska, skąd została wypędzona w 1946 r.
Na uwagę, że ona sama urodziła się w okupowanej Polsce i nie jest uważana za "prawdziwą wypędzoną", Steinbach odparła: "Czy powinnam się tłumaczyć z tego, gdzie jako niemowlę przyszłam na świat?". "To irracjonalny pretekst. Polska nie obawia się zniekształcenia, lecz otwartości na historię" - oceniła.
Według Steinbach faktem jest, że jeszcze przed wybuchem II wojny światowej w Polsce kolportowano pocztówki z mapą, na których granice kraju znajdują się pod Berlinem.
"A polscy politycy chcieli ograniczyć +obce elementy+ - którymi oprócz Niemców byli Ukraińcy i Białorusini - do poniżej 1 proc. (ludności). To wypowiedzi, które są udokumentowane. Nie było właściwe to, co uczynił Hitler - to oczywiste. Polacy są obok Rosjan jednym z najbardziej dręczonych narodów Europy. Wciąż istnieją też urazy związane z trzema rozbiorami Polski" - dodała.
Według Steinbach, gdyby posługiwała się ona językiem bardziej dyplomatycznym, nikt by nie słuchał tego, co mówi.
pap, keb