Czescy socjaliści zafundowali Europie nagłą zmianę planów. Obalenie rządów Mirka Topolanka w połowie czeskiej prezydencji nie jest najszczęśliwszym wydarzeniem. I to co najmniej z dwóch powodów.
Przede wszystkim zakłóci to rytm sprawowania przewodnictwa. A przed Czechami przecież nie lada wyzwanie: zorganizowanie w Pradze szczytu Unia Europejska-USA (początek kwietnia) z prezydentem Obamą w roli głównej i kilka tygodni potem szczytu, na którym zostanie przyjęte Partnerstwo Wschodnie. Złośliwi komentują, że obalenie rządu to wielka radość i zwycięstwo prezydenta Vaclava Klausa i że dzięki temu proces ratyfikacji traktatu lizbońskiego zostanie zatrzymany. Dosyć osobliwe to w takim razie zwycięstwo, skoro osiągnięte za pomocą socjalistów i komunistów. A czy zarówno przyklepywanie Lizbony, jak i tarczy antyrakietowej zostanie zahamowane - nie można jeszcze powiedzieć.
Upadek czeskiego rządu, pierwszy w powojennej historii kraju, ma jeszcze jeden negatywny skutek. W długofalowej perspektywie przyczynia się do osłabnięcia pozycji "nowych" krajów unijnych, umacnia nasz stereotyp jako tych, którzy nie umieją sobie poradzić nawet u siebie, a co dopiero na zewnątrz. A szkoda, bo jak dotąd Czechom udawało się samodzielnie sprawować przewodnictwo i podążać śladem własnych priorytetów. Wszystko to w złym świetle stawia nadchodzącą prezydencję węgierską (w przyszłym roku), tym bardziej, że i w Budapeszcie rząd wisi na włosku. A także polską.
Upadek czeskiego rządu, pierwszy w powojennej historii kraju, ma jeszcze jeden negatywny skutek. W długofalowej perspektywie przyczynia się do osłabnięcia pozycji "nowych" krajów unijnych, umacnia nasz stereotyp jako tych, którzy nie umieją sobie poradzić nawet u siebie, a co dopiero na zewnątrz. A szkoda, bo jak dotąd Czechom udawało się samodzielnie sprawować przewodnictwo i podążać śladem własnych priorytetów. Wszystko to w złym świetle stawia nadchodzącą prezydencję węgierską (w przyszłym roku), tym bardziej, że i w Budapeszcie rząd wisi na włosku. A także polską.