Demonstranci zablokowali ruch przed parlamentem, urzędem prezydenta i siedzibą telewizji publicznej. Liczba uczestników protestu była jednak wyraźnie niższa niż w dniach poprzednich - w czwartek w tym samym miejscu zgromadziło się 60 tys. ludzi, a w piątek - 20 tys. Przywódcy opozycji twierdzą, że akcja zostanie wznowiona w poniedziałek, po prawosławnej Niedzieli Palmowej.
41-letni Saakaszwili, który doszedł do władzy w następstwie "rewolucji róż" w 2003 roku, wykluczył w piątek możliwość swej rezygnacji z urzędu.
Zaangażowana w kierowanie "rewolucją róż" Nino Burdżanadze, która na początku ubiegłego roku odsunęła się od prezydenta, oświadczyła, iż frekwencja podczas sobotniej demonstracji nie jest powodem do niepokoju.
"To całkiem naturalne dla trzeciego dnia kampanii. Proszę mi wierzyć, jeśli ktokolwiek jest dzisiaj zaniepokojony, to jest nim Micheil Saakaszwili" - powiedziała Reuterowi Burdżanadze.
Dyplomaci w Tbilisi powątpiewają, czy sojusz kilkunastu partii opozycyjnych zdoła utrzymać jedność lub zmobilizować wystarczającą liczbę osób dla obalenia Saakaszwilego. Zdaniem analityków, rządzący prezydencki Zjednoczony Ruch Narodowy cieszy się nadal znacznym poparciem społecznym, a w obliczu globalnego kryzysu wielu znużonych politycznymi przepychankami Gruzinów z sympatią reaguje na rządowe hasła ustabilizowania kraju.
ND, PAP