Przyczyny pożaru, ani zakres strat, jakie on wywołał, wciąż nie są znane. Trwa śledztwo w tej sprawie z udziałem ekspertów zewnętrznych i pracowników KE.
"Praca KE na normalnych zasadach toczy się tak, jak zwykle, choć oczywiście napotykamy wiele trudności praktycznych" - powiedział Laitenberger na codziennej konferencji prasowej.
Odbyła się ona drugi dzień z rzędu w innym gmachu KE, gdzie tymczasowo przeniósł się także przewodniczący Komisji Jose Barroso wraz ze współpracownikami. Komisarze przeprowadzili się do porozrzucanych po całej Brukseli swoich dyrekcji generalnych. Około 2 tys. urzędników na co dzień zatrudnionych w głównej siedzibie także pracuje w innych komisyjnych gmachach, z domów, albo po prostu poszło na przymusowy urlop.
Komisja Europejska robi co może, by zapewnić ciągłość pracy; w środę wydała kilka kluczowych z rynkowego punktu widzenia decyzji z zakresu konkurencji. "Decyzje są podejmowane normalnie. Pożar i związane z tym trudności to wyzwanie, z którym potrafimy się zmierzyć m.in. dzięki nowoczesnym systemom informatycznym" - zapewnił Laitenberger.
14-piętrowa główna siedziba KE, zwana Berlaymont, jest wciąż zamknięta, ponieważ pożar zniszczył instalację elektryczną. Dopóki nie zostanie ona na nowo uruchomiona, nie działa wentylacja i inne systemy, bez których nie można z powrotem wpuścić pracowników.
Straty są największe na poziomie -1, gdzie wybuchł pożar, oraz na 13. piętrze, gdzie ogień przedostał się wewnętrznymi szybami. Tak właśnie mieszczą się biura Barroso oraz sala posiedzeń Komisji Europejskiej.
"Cała część zajmowana przez przewodniczącego i jego gabinet nie ucierpiała fizycznie w wyniku pożaru. Unosi się natomiast swąd spalenizny, podobnie jak w niektórych innych miejscach" - powiedział rzecznik. Przyznał, że trzeba będzie wymienić zalane przez strażaków wodą wykładziny i ewentualnie inne elementy wyposażenia. Co dokładnie - będzie wiadomo, gdy zakończy się analiza strat. Koszty też nie są jeszcze znane.
Wstępne ustalenia strażaków wskazują, że pożar wybuchł w pomieszczeniu obok sali prasowej z maszynami drukującymi codzienne komunikaty dla mediów, prawdopodobnie w wyniku spięcia. "Nie ma żadnych elementów wskazujących na czyn kryminalny" - powiedział Laitenberger.
Tymczasem w mediach coraz więcej jest głosów krytyki, że po wybuchu pożaru w poniedziałek nieprawidłowo zadziałały systemy bezpieczeństwa w gmachu, oddanym do użytku po wieloletnim i kosztownym remoncie ledwie 5 lat temu. Według obecnych na miejscu dziennikarzy, alarm ogłoszono dopiero po 20 minutach od pojawienia się dymu. Cytując ekspertów, dziennik "La Libre Belgique" wytknął w środę, że Berlaymont jest wyposażony w automatyczne zraszacze i tryskacze jedynie w podziemnym garażu, tymczasem prawdopodobnie pozwoliłyby one zdusić pożar w zarodku.
ND, PAP