Hongkong jest jedynym miejscem pod władzą Chin, w którym wolno przeprowadzać protesty w rocznicę tragicznych wydarzeń z 4 czerwca 1989 roku w Pekinie.
Przewodniczący hongkońskiego sojuszu na rzecz wsparcia ruchów patriotycznych i demokratycznych w Chinach, Szeto Wah, podał liczbę 150 tys. uczestników obchodów, która przekroczyła oczekiwania organizatorów.
Wiele osób w Hongkongu przyznaje, że Chiny dokonały od 1989 roku postępu gospodarczego, lecz ich zdaniem nie oznacza to, by można było zapomnieć o bolesnych wydarzeniach z 4 czerwca.
W tym roku do tych wspomnień dołączyły się kontrowersje polityczne.
Kiedy na niedawnym posiedzeniu parlamentu Hongkongu szef administracji miasta, które ma status Specjalnego Administracyjnego Regionu Chin (SARC), Donald Tsang zasugerował, że większość Hongkończyków chce zrewidować ocenę wydarzeń z 4 czerwca w kontekście olbrzymich postępów gospodarczych, dokonanych od 1989 roku przez Chiny, prodemokratyczni deputowani wyszli z sali.
W czwartek w tłumie widać było ludzi w t-shirtach i opaskach z napisem "Donald Tsang! Nie reprezentujesz mnie!".
W czuwaniu uczestniczył chiński przywódca studencki z 1989 roku Xiong Yan, który przyjechał do Hongkongu. Innych dysydentów przed obchodami rocznicy nie wpuszczono do Hongkongu.
Jak podawały opozycyjne źródła hongkońskie, miejscowe władze odmówiły wydania wizy wjazdowej mieszkającym obecnie w USA Wang Danowi i Wang Juntao; z miejscowego lotniska odesłano też z powrotem do USA przybyłego do Hongkongu innego działacza prodemokratycznego ruchu z 1989 roku - Yang Jianli.
"Hongkong jest częścią Chin i może wpływać na nie bardziej niż jakikolwiek kraj, bardziej niż jakieś inne miejsce" - powiedział Xiong, który znajdował się na liście 21 "najbardziej poszukiwanych przez Pekin osób" w 1989 roku.
"Słyszałem, że dziś wieczorem przyjechało z Chin wiele osób. Chcą to przeżyć. To wspaniałe; tam, gdzie jest wolność, tam też czuje się znaczenie życia" - powiedział.
pap, keb, ND