Szef rządu zajmował pierwsze miejsce na listach swej partii Lud Wolności we wszystkich okręgach, mimo że, rzecz jasna, nie wybiera się do Strasburga.
Postanowił jednak zostać "jedynką", gdyż eurowybory traktował jako sondaż własnej popularności rok po wyborach parlamentarnych we Włoszech. Poza tym do udziału w wyborach z tego samego powodu nakłonił wielu ministrów ze swego rządu.
Centrolewicowa opozycja wyrażała oburzenie, że premier "zarezerwował" miejsca na listach, które zostaną potem przyznane innym kandydatom.
Przypomina się jednocześnie, że taką samą taktykę Berlusconi zastosował w poprzednich wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2004 roku, gdy także stał na czele rządu. Otrzymał wtedy jednak 2 miliony 340 tysięcy głosów.
ND, PAP