Ministrowie finansów "27" zastanawiali się nad mechanizmem wsparcia krajów trzecich w ich wysiłkach w ochronie klimatu. Kraje te będą potrzebowały rocznie 100 mld euro, a część tych kosztów będzie musiała pokryć Unia Europejska.
Uzgodnili unijne stanowisko: międzynarodowy mechanizm finansowania ma się opierać na "zdolności do ponoszenia kosztów" (ang. ability to pay), w połączeniu z poziomem emisji CO2. Rostowski zabiegał o to, by takie rozwiązanie nie zostało przyjęte przy obliczaniu, jak unijną składkę podzielić pomiędzy kraje członkowskie. Gdyby uwzględnić emisje CO2, wysokie ze względu na oparcie polskiej energetyki na węglu, Warszawa zapłaciłaby nieproporcjonalnie dużą składkę - nawet do 12 proc.
"Jest nie do przyjęcia dla Polski, a także dla innych nowych krajów członkowskich, żebyśmy stosowali w skali światowej zasadę, że bogaci pomagają biednym walczyć ze zmianami klimatycznymi, a w skali europejskiej - że biedni pomagają bogatym w pomaganiu biednym" - argumentował Rostowski.
"Jeżeli najbogatszym krajom bardzo zależy na walce ze zmianami klimatycznymi, co rozumiemy, to muszą wziąć koszty tego na siebie" - dodał.
Mimo oporu Danii, Holandii i Niemiec, Rostowski wymógł we wtorek na ministrach wykreślenie z przyjętego dokumentu zapisu, że w UE podział kosztów ma się opierać na podobnych zasadach, jak na świecie. Jak to zrobić - pozostaje wciąż kwestią otwartą.
"Dodatkowe zapisy jasno mówią, że dwie zasady: emisje CO2 i dochód narodowy będą zasadami podziału kosztów między bogatymi i biednymi krajami, a że niekoniecznie te same zasady będą stosowane jeśli chodzi o podział kosztów wewnątrz UE" - powiedział minister.
Skąd w ogóle pomysł, by w mechanizmie międzynarodowym uwzględniać poziom emisji CO2? Bo dzięki temu UE ma szansę zapłacić mniej: odpowiada za 15 proc. światowych emisji, ale aż 31 proc. światowego PKB.
Zgodnie z postanowieniami szczytu UE w marcu, decyzje w sprawie udziału UE w ochronie klimatu na świecie mają podjąć szefowie państw i rządów UE na kolejnym spotkaniu. Do uzgodnienia pozostają, poza ogólnym stanowiskiem w sprawie metod finansowania tzw. działań łagodzących i dostosowawczych krajów najuboższych, szczegóły dotyczące wkładu UE i zasady podziału obciążenia między poszczególne kraje.
Najprawdopodobniej na najbliższym szczycie 18-19 czerwca nie będzie jednak przełomowych decyzji w tej sprawie. Mimo wezwania przywódców, Komisja Europejska nie przedstawi bowiem do tego czasu szczegółowych propozycji - dowiedziała się PAP ze źródeł w KE. KE zwleka, tłumacząc, że najpierw chce wiedzieć, jak duży wkład są gotowi ponieść kluczowi partnerzy, tacy jak USA, Japonia, Australia, Chiny. Dlatego unijne decyzje zapadną najpewniej na szczycie w październiku.
Opóźnienie jest na rękę Polsce, która domaga się jasnej analizy kosztów i chce wiedzieć, jak one zostaną podzielone, zanim zgodzi się na przyjęcie unijnego mandatu na konferencję w Kopenhadze. Tam w grudniu br. ma być podpisane światowe porozumienie o redukcji emisji CO2 po roku 2012 (tzw. post-Kioto). Sukces tego spotkania zależy w dużej mierze od tego, czy - i za ile - kraje rozwijające się zechcą wesprzeć wysiłki uprzemysłowionych potęg w walce ze zmianami klimatycznymi.
Polska obawia się, że na fali entuzjazmu rozmów w Kopenhadze zostaną podjęte zobowiązania, które potem będą nie do udźwignięcia przez kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Rostowski oponował w Luksemburgu przeciwko pomysłom, "że to najbiedniejsze kraje europejskie miałyby największy wkład w pomoc dla krajów trzeciego świata".
Polska utrzymuje, że powinien się tu liczyć przede wszystkim PKB na mieszkańca w danym państwie. Wskazuje, że ponosi koszty redukcji własnych emisji - bardzo wysokie jak na kraj na dorobku.
Faktyczny brak konkretnych decyzji w Luksemburgu i opóźnianie prac w ramach UE, ze szkodą dla światowych negocjacji klimatycznych, skrytykowała organizacja obrońców środowiska Greenpeace.
"Dla ministrów finansów ważniejsze były ich polityczne problemy niż okazja do przełomu w globalnych rozmowach klimatycznych" - oświadczył koordynator organizacji do spraw klimatyczno- energetycznych Joris den Blanken. Ubolewał, że na stole rozmów w ramach UE wciąż nie ma konkretnych liczb. Eksperci mówią o kwotach od 20 do 200 mld euro rocznie. W jednym z raportów przygotowanych na obrady w Luksemburgu napisano, że chodzi rocznie o 100 mld euro do 2020 r. na inwestycje i wsparcie ze strony krajów rozwiniętych, ale kwota ta nie znalazła się w przyjętych wnioskach końcowych spotkania.
pap, keb