"Jestem dumny z jednomyślnego poparcia szefów państw i rządów dla mojej kandydatury. Więcej niż dumny - wzruszony - powiedział sam Barroso na konferencji prasowej na zakończenie pierwszego dnia unijnego szczytu w Brukseli. - Był to dla mnie bardzo ważny moment, który odbieram jako uznanie dla pracy KE w bardzo trudnych okolicznościach".
Nie jest to jeszcze formalna, ale polityczna decyzja. Formalną rządy państw UE podejmą dopiero po konsultacjach w sprawie szefa KE z liderami politycznymi nowo wybranego Parlamentu Europejskiego (PE). To PE ma też zdecydować, kiedy wypowie się w głosowaniu w sprawie przewodniczącego KE - czy już na inauguracyjnej sesji w lipcu czy dopiero po wakacjach.
"Zgoda jest jednomyślna, ale tej kropki nad i nie postawiono" - przyznał szef polskiego rządu Donald Tusk. "Wszyscy zdają sobie sprawę, że należy także uszanować wrażliwość Parlamentu Europejskiego. Rada Europejska jest od tego żeby nominować - dziś umówiliśmy się, że nie mamy innego kandydata i że jednomyślnie będziemy wspierali kandydaturę Barroso" - zaznaczył Tusk.
O ile 53-letni Portugalczyk mógł być niemal pewien politycznego poparcia rządów państw UE (był jedynym zgłoszonym kandydatem), to musi jeszcze zdobyć aprobatę PE, gdzie ma wielu przeciwników, oskarżających go o bierność w obliczu kryzysu finansowego i zbyt liberalną politykę KE.
Natychmiast po szczycie unijne przewodnictwo (najpierw czeskie, a potem szwedzkie) ma zacząć sondowanie poparcia liderów politycznych PE w sprawie szefa KE i kalendarza jego zatwierdzenia. "Jeśli ten dialog zakończy się konsensusem i okaże się, że PE jest gotowy do głosowania już na inauguracyjnej sesji PE 14-16 lipca, to choćby w drodze procedury pisemnej decyzję polityczną ze szczytu przekształcimy w formalną" - tłumaczyły francuskie źródła dyplomatyczne.
Skąd taka dziwna konstrukcja? "Nie chcieliśmy iść na wojnę z PE, który dopiero co został wybrany i musi mieć czas choćby na wybranie swych własnych władz. Nie chcemy sprawiać wrażenia, że każemy eurodeputowanym się spieszyć" - tłumaczył francuski dyplomata.
Zwłaszcza, że przeciwnicy polityczni Barroso, w tym europejscy socjaliści i Zieloni oraz część liberałów już zapowiedzieli, że nie zgodzą się na zaprzysiężenie Barroso od razu na lipcowej sesji, według Traktatu z Nicei, podczas gdy reszta KE miałaby być wybrana dopiero po referendum w Irlandii na przełomie września i października. Domagają się oni czasu na konsultacje oraz głosowania w sprawie całej Komisji dopiero jesienią. Tak, by w przypadku pozytywnego wyniku, wybrać Barroso, jak i komisarzy na bazie tego samego Traktatu z Lizbony.
Nie bez znaczenia jest, że w przypadku tego drugiego scenariusza potrzebna jest większość absolutna w PE do jego zatwierdzenia. W przypadku Nicei - tylko zwykła.
W Brukseli panuje przekonanie, że Parlament Europejski jest tylko pretekstem dla Francji jak i Niemiec do opóźnienia formalnej nominacji Barroso. Udzielając mu jej już teraz, zmniejszyliby możliwości nacisku na Barroso, jeżeli chodzi o podział tek dla komisarzy w nowej KE. Jest jasne, że Niemcy i Francja liczą na ważne "resorty". Paryż dał już do zrozumienia, że chce mieć komisarzy ds. rynku wewnętrznego lub konkurencji. Niemcy wolą z kolei poczekać z wyborem swego komisarza do własnych wyborów parlamentarnych we wrześniu i na uformowanie koalicji rządzącej w Berlinie.
Barroso od dawna zabiegał u przywódców państw UE o reelekcję. Oficjalnie ogłosił, że jest kandydatem dopiero po czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego wygranych zdecydowanie przez chadecką rodzinę polityczną Europejskiej Partii Ludowej (EPL), do której należy. Jego wybór ma szczycie był przesądzony, bowiem w 19 z 27 krajów UE rządzą chadecy. Trzy rządy socjalistyczne (Portugalia, Hiszpania, Wielka Brytania) już wcześniej ogłosiły poparcie dla Barroso.
ND, PAP