Trudno się dziwić, że młodzi Irańczycy chcą, by ich kraj zbliżył się do standardów demokracji zachodniej. Ale w imię stabilności kraju i całego regionu lepiej, by się nie zbliżał.
Oczywiście, irańscy studenci mają święte prawo czuć się niezadowoleni z niekorzystnego dla nich rozstrzygnięcia wyborów. Nie można też zaprzeczyć symbolice śmierci Nedy Soltani oraz roli mediów takich jak Facebook i Twitter w informowaniu o sytuacji na ulicach i budowaniu światowej solidarności z protestującymi. Kiedyś może to przynieść owoce. Ewentualne przejęcie przez Iran wzorców z Zachodu nie byłoby jednak bezbolesne.
Sytuacja w Iranie przypomina pod pewnym względem podział na Polskę proplatformerską i propisowską, oczywiście w znacznie gwałtowniejszej wersji. Tak jak Warszawa nie jest reprezentatywna dla całego kraju, tak nastroje w Teheranie nie odzwierciedlają tego, co się dzieje w innych miejscach. I tak jak zwolennik Tuska nie może uwierzyć, że ktoś głosował na „tych wrednych" Kaczorów, tak elektorat Mousawiego nie docenia realnego poparcia, jakim cieszy się Ahmadineżad. A ono istnieje i jest potężne. Mimo gwałtownej w ostatnich latach urbanizacji Iranu, poza miastami mieszka wciąż 40 proc. ludności, która w większości uważa Ahmadineżada za surowego, ale dobrego ojca narodu. Prezydent o nich nie zapomniał, w ciągu minionej kadencji odwiedzając każdą z trzydziestu prowincji co najmniej dwukrotnie. W samym Teheranie wiec jego zwolenników przyciągnął według różnych szacunków od 600 tysięcy do ponad miliona osób. Jeśli nawet władze wykazały się gorliwością, naginając wyniki do oczekiwań, nie można powiedzieć, że Ahmadineżad nie wyszedłby z wolnych wyborów zwycięsko.
Do tego dochodzi łamigłówka etniczna, jaką jest państwo ajatollahów. Samych Persów w Iranie jest tylko nieco ponad 50 proc. ludności. Reszta to rozmaite mniejszości: Azerowie (których mieszka tam więcej niż w samym Azerbejdżanie), Kurdowie, Beludżowie, Pasztuni, Arabowie i wiele innych. Do tej pory te grupy żyły ze sobą w miarę zgodnie, zjednoczone pod zielonym sztandarem Proroka – Azerem jest na przykład ajatollah Chamenei. O harmonijne współżycie narodów dbał sam Ahmadineżad, cytujący podczas kampanii azerską i turecką poezję w oryginale. Ale jeśli to spoiwo osłabnie, a do głosu dojdą, powiedzmy, perscy nacjonaliści, kraj może pogrążyć się w chaosie etnicznej nienawiści. Dodawszy do tego niezbyt wesoły stan irańskiej gospodarki i status regionalnego mocarstwa, jakim cieszy się Teheran, ewentualny upadek władzy mułłów może pociągnąć za sobą cały region.
Żadne ze światowych mocarstw tego nie chce. Dlatego Rosja, Chiny, Indie i Brazylia chcąc zagwarantować stabilność reżimu już złożyły gratulacje Ahmadineżadowi. Owszem, przywódcy europejscy i Barack Obama zaapelowali o zaprzestanie przemocy wobec demonstrantów. To jednak tylko obowiązkowa danina złożona opinii publicznej. Na jakiekolwiek działania nie mamy co liczyć.
Maciej Józefowicz
Sytuacja w Iranie przypomina pod pewnym względem podział na Polskę proplatformerską i propisowską, oczywiście w znacznie gwałtowniejszej wersji. Tak jak Warszawa nie jest reprezentatywna dla całego kraju, tak nastroje w Teheranie nie odzwierciedlają tego, co się dzieje w innych miejscach. I tak jak zwolennik Tuska nie może uwierzyć, że ktoś głosował na „tych wrednych" Kaczorów, tak elektorat Mousawiego nie docenia realnego poparcia, jakim cieszy się Ahmadineżad. A ono istnieje i jest potężne. Mimo gwałtownej w ostatnich latach urbanizacji Iranu, poza miastami mieszka wciąż 40 proc. ludności, która w większości uważa Ahmadineżada za surowego, ale dobrego ojca narodu. Prezydent o nich nie zapomniał, w ciągu minionej kadencji odwiedzając każdą z trzydziestu prowincji co najmniej dwukrotnie. W samym Teheranie wiec jego zwolenników przyciągnął według różnych szacunków od 600 tysięcy do ponad miliona osób. Jeśli nawet władze wykazały się gorliwością, naginając wyniki do oczekiwań, nie można powiedzieć, że Ahmadineżad nie wyszedłby z wolnych wyborów zwycięsko.
Do tego dochodzi łamigłówka etniczna, jaką jest państwo ajatollahów. Samych Persów w Iranie jest tylko nieco ponad 50 proc. ludności. Reszta to rozmaite mniejszości: Azerowie (których mieszka tam więcej niż w samym Azerbejdżanie), Kurdowie, Beludżowie, Pasztuni, Arabowie i wiele innych. Do tej pory te grupy żyły ze sobą w miarę zgodnie, zjednoczone pod zielonym sztandarem Proroka – Azerem jest na przykład ajatollah Chamenei. O harmonijne współżycie narodów dbał sam Ahmadineżad, cytujący podczas kampanii azerską i turecką poezję w oryginale. Ale jeśli to spoiwo osłabnie, a do głosu dojdą, powiedzmy, perscy nacjonaliści, kraj może pogrążyć się w chaosie etnicznej nienawiści. Dodawszy do tego niezbyt wesoły stan irańskiej gospodarki i status regionalnego mocarstwa, jakim cieszy się Teheran, ewentualny upadek władzy mułłów może pociągnąć za sobą cały region.
Żadne ze światowych mocarstw tego nie chce. Dlatego Rosja, Chiny, Indie i Brazylia chcąc zagwarantować stabilność reżimu już złożyły gratulacje Ahmadineżadowi. Owszem, przywódcy europejscy i Barack Obama zaapelowali o zaprzestanie przemocy wobec demonstrantów. To jednak tylko obowiązkowa danina złożona opinii publicznej. Na jakiekolwiek działania nie mamy co liczyć.
Maciej Józefowicz