Przez dziesiątki lat Rosji, a potem jej komunistycznej mutacji – ZSRR, słusznie obawiali się nawet najpotężniejsi sąsiedzi. Zwrócenie na siebie uwagi tego - jak ją od dawna nazywano - kolosa na glinianych nogach - mogło oznaczać niewolę, a w najlepszym wypadku długotrwałe, wyniszczające wojny. Czy strach przed rosyjskim niedźwiedziem należy już do przeszłości?
Na mapie świata Rosja nadal przypomina wieloryba, który z łatwością mógłby połknąć swoich znacznie mniejszych sąsiadów. Tymczasem w tym tygodniu niewielki górzysty Kirgistan – państewko zacofane i liczące nieco ponad 5 milionów mieszkańców – dosłownie zagrało Moskwie na nosie. Parę miesięcy temu, na początku 2009 roku Rosja obiecała Kirgistanowi gigantyczną pomoc gospodarczą w wysokości 2 miliardów dolarów. Dziwnym zbiegiem okoliczności jeszcze tego samego dnia prezydent Kirgistanu wymówił dzierżawę terenu amerykańskiej bazie, przez którą szło zaopatrzenie do Afganistanu. „Rosja odbudowuje swoją strefę wpływów"- mówili komentatorzy. Tymczasem minęło pół roku i Kirgistan nagle anulował decyzję o wyrzuceniu Amerykanów. To, czy spowodowało to niewywiązanie się Rosji z obietnicy, czy też Kirgizów przekonały dość hojne amerykańskie "argumenty", nie jest aż tak ważne. Ważne jest to, że niewielkie państwo w środku Azji odważyło się – do niedawna rzecz nie do pomyślenia - pokazać Moskwie figę. Nie wiemy jeszcze, co zrobią władcy Kremla – rosyjska prasa twierdzi, że z pewnością tego nie darują - ale na razie ich reakcja na to, jest jak na nich wyjątkowo spokojna.
Kirgistan to oczywiście miejsce ścierania się wpływów walczącego w Afganistanie NATO i Rosji, ale rosyjskiemu niedźwiedziowi nie okazują respektu także inni sąsiedzi. Dopiero co Białoruś Łukaszenki zbojkotowała szczyt poradzieckiej Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym i nie przyłączyła się do planowanych przez Rosję sił szybkiego reagowania, tworzonych na wzór NATO. Łukaszenkę zdenerwował zakaz importu do Rosji białoruskich wyrobów mlecznych, wprowadzony po tym jak białoruski satrapa pozwolił sobie na otwartą krytykę Rosji, kiedy ta odmówiła wypłaty ostatniej transzy liczącego 500 milionów dolarów kredytu. Kiedy Łukaszenka zagroził ustawieniem na granicy posterunków celnych, Kreml, o dziwo!, zaczął łagodzić sytuację. Niecały rok wcześniej Mińsk, pomimo nacisków, nie uznał też Abchazji i Osetii Południowej.
Kiedy kilka miesięcy temu rosyjskie bombowce zostały przechwycone przez kanadyjskie myśliwce, dowódca sił zbrojnych kraju Czerwonego Klonu oficjalnie zapowiedział, że następnym razem piloci zestrzelą wszystkich intruzów.
Niespełna 5-milionowa Gruzja uderzyła na swoje zbuntowane prowincje pod nosem najlepszych rosyjskich dywizji i choć w wyniku popełnionych błędów przegrała, to zdołała zadać armii federacji kilka kompromitujących ciosów i – dzięki poparciu UE i USA – ocalić niepodległość.
No i mieliśmy jeszcze rosyjsko-ukraiński konflikt gazowy...
Wspominając niedawny przykład Gruzji, nie można oczywiście całkowicie wyeliminować rosyjskiego zagrożenia, zwłaszcza dla jej mniejszych sąsiadów, ale już na oko widać, że niedźwiedź już nie taki jak dawniej...
Kirgistan to oczywiście miejsce ścierania się wpływów walczącego w Afganistanie NATO i Rosji, ale rosyjskiemu niedźwiedziowi nie okazują respektu także inni sąsiedzi. Dopiero co Białoruś Łukaszenki zbojkotowała szczyt poradzieckiej Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym i nie przyłączyła się do planowanych przez Rosję sił szybkiego reagowania, tworzonych na wzór NATO. Łukaszenkę zdenerwował zakaz importu do Rosji białoruskich wyrobów mlecznych, wprowadzony po tym jak białoruski satrapa pozwolił sobie na otwartą krytykę Rosji, kiedy ta odmówiła wypłaty ostatniej transzy liczącego 500 milionów dolarów kredytu. Kiedy Łukaszenka zagroził ustawieniem na granicy posterunków celnych, Kreml, o dziwo!, zaczął łagodzić sytuację. Niecały rok wcześniej Mińsk, pomimo nacisków, nie uznał też Abchazji i Osetii Południowej.
Kiedy kilka miesięcy temu rosyjskie bombowce zostały przechwycone przez kanadyjskie myśliwce, dowódca sił zbrojnych kraju Czerwonego Klonu oficjalnie zapowiedział, że następnym razem piloci zestrzelą wszystkich intruzów.
Niespełna 5-milionowa Gruzja uderzyła na swoje zbuntowane prowincje pod nosem najlepszych rosyjskich dywizji i choć w wyniku popełnionych błędów przegrała, to zdołała zadać armii federacji kilka kompromitujących ciosów i – dzięki poparciu UE i USA – ocalić niepodległość.
No i mieliśmy jeszcze rosyjsko-ukraiński konflikt gazowy...
Wspominając niedawny przykład Gruzji, nie można oczywiście całkowicie wyeliminować rosyjskiego zagrożenia, zwłaszcza dla jej mniejszych sąsiadów, ale już na oko widać, że niedźwiedź już nie taki jak dawniej...