Patrząc na ostatnie wydarzenia w Hondurasie nie sposób niestety oprzeć się wrażeniu, że na naszych oczach rozgrywa się typowy scenariusz rodem z republiki bananowej. W tym specyficznym politycznym filmie klasy B każdy z aktorów bezbłędnie odgrywa swoją rolę.
Z jednej strony na planie pojawił się prezydent Manuel Zelaya powielający schemat przywódcy, który chciał za wszelką cenę przedłużyć swoją władzę. Z drugiej strony- wojsko, stanowiące jedyną realną siłę w kraju, które doprowadziło do jego dymisji i zmusiło do ucieczki. Na drugim planie bezradne i sfrustrowane społeczeństwo, które stanęło murem za swoim przywódcą. A na dodatek w tle lewicujący przywódcy krajów Ameryki Łacińskiej, którzy solidarnie wystąpili przeciwko wojskowemu zamachowi stanu.
Jak przystało na film klasy B w przypadku Hondurasu nie można się spodziewać rewelacyjnego zakończenia. Powrót obalonego prezydenta do władzy wydaje się niemożliwy. Roberto Micheletti, tymczasowo sprawujący funkcję głowy państwa najprawdopodobniej pozostanie na stanowisku do kolejnych wyborów. Wojskowi z kolei jeszcze mocniej utwierdzą się w przekonaniu, że to oni tak naprawdę o wszystkim decydują.
Szkoda tylko, że w obronie demokratycznych standardów zagrożonych przez ambicje spragnionego władzy prezydenta występuje właśnie wojsko. Niewiele ma to wspólnego z prawdziwą demokracją. No, ale czego innego można by się spodziewać w kraju pogardliwie nazywanym republiką bananową.
Jak przystało na film klasy B w przypadku Hondurasu nie można się spodziewać rewelacyjnego zakończenia. Powrót obalonego prezydenta do władzy wydaje się niemożliwy. Roberto Micheletti, tymczasowo sprawujący funkcję głowy państwa najprawdopodobniej pozostanie na stanowisku do kolejnych wyborów. Wojskowi z kolei jeszcze mocniej utwierdzą się w przekonaniu, że to oni tak naprawdę o wszystkim decydują.
Szkoda tylko, że w obronie demokratycznych standardów zagrożonych przez ambicje spragnionego władzy prezydenta występuje właśnie wojsko. Niewiele ma to wspólnego z prawdziwą demokracją. No, ale czego innego można by się spodziewać w kraju pogardliwie nazywanym republiką bananową.