Włoski myśliciel podkreśla, że dotąd powstrzymywał się z napisaniem tego artykułu, ponieważ "kiedy ktoś zmuszony jest wystąpić w obronie wolności prasy, oznacza to, że społeczeństwo wraz ze znaczną częścią prasy już jest chore". Dodaje, że w "demokracjach, które uważamy za niezagrożone, nie potrzeba bronić wolności mediów, ponieważ nikomu nie przychodzi do głowy, aby ją ograniczać".
- Historia jest pełna awanturników niepozbawionych charyzmy, z nikłym poczuciem państwowości, ale bardzo czułych na tle własnych interesów, którzy chcieliby ustanowić osobistą władzę nad parlamentami, sądami i konstytucjami, rozdzielających przywileje swym dworzanom -niekiedy - swym dwórkom - pisze Eco.
Nie zawsze jednak to się im udaje - ostrzega Umberto Eco premiera Włoch - ponieważ "społeczeństwom niekiedy udaje się im w tym przeszkodzić".
Według autora "Imienia Róży" nie ma sensu oskarżać premiera, który "rozgrywa swe interesy", ponieważ większość Włochów akceptuje reprezentowany przez Berlusconiego konflikt interesów: Berlusconiego jako polityka i Berlusconiego jako wielkiego przedsiębiorcy.
Umberto Eco przypomina wreszcie, że to nie energia Benito Mussolliniego, lecz "pobłażliwość" ówczesnych liberałów swego czasu wyniosła Duce do władzy. Niekiedy więc - konkluduje pisarz - należy powiedzieć "Nie!" - choćby po to, aby pewnego dnia można było wspomnieć, że wtedy powiedziało się "Nie!".