Gorąca kampania
Do ostatniej chwili o głosy wyborców walczył główny rywal obecnego prezydent Abdullah Abdullah, który tuż przed zakończeniem kampanii wyborczej zebrał ponad 10 tys. ludzi na kabulskim stadionie. Ludzie tratowali się w bramach, żeby dostać się bliżej swojego kandydata.
- Chcecie głosować na prezydenta, który wypuszcza z więzień morderców, który uwalnia handlarzy opium? - pytał Abdullah i zapewniał, że on "będzie cięzko pracować dla ludzi". Abdullah Abdullah, którego ojciec był Pasztunem, a matka pochodziła z Tadżyków, jest szczególnie popularny na północy kraju.
Drugi z głównych rywali Karzaja, były minister finansów Ashraf Ghani, zorganizował wiec we wschodniej prowincji Nangarhar. Wzywał 5 tys. zwolenników do "zastąpienia skorumpowanego rządu prawowitym rządem". Zapewnił, że "wyżywi Afgańczyków przez 100 lat" dzięki swojemu programowi ekonomicznemu zmierzającemu do stworzenia "miliona miejsc pracy".
Wybory wysokiego ryzyka
Tymczasem obawy obserwatorów i władz budzi bezpieczeństwo w dniu wyborów. Talibowie zagrozili, że będą atakować bezpośrednio punkty wyborcze. Wzywają też do bojkotu głosowania narzuconego przez "najeźdźców" z Zachodu.
Afgańska komisja wyborcza oceniała w zeszłym tygodniu, że blisko 12 proc. z 7 tys. punktów wyborczych może w dniu głosowania pozostać zamkniętych ze względu na niemożność zapewnienia bezpieczeństwa.
Na czas wyborów do Afganistanu skierowano w tym roku ponad 30 tys. żołnierzy USA. Liczba zagranicznych żołnierzy w Afganistanie po raz pierwszy przekroczyła 100 tys.
PAP, arb