Dyskrecja mile widziana
Obecnie publikowanie sondaży w trakcie kampanii wyborczej zagrożone jest karą grzywny w wysokości 50 tys. euro. - To najwyraźniej nie dość dużo - ocenił poseł i sekretarz generalny CDU w Badenii-Wirtembergii Thomas Strobl w rozmowie z gazetą "Mannheimer Morgen". - Kara musi naprawdę zaboleć - dodał, proponując zaostrzenie sankcji.
Jeszcze dalej chcą pójść minister sprawiedliwości Brigitte Zypries oraz bawarski minister spraw wewnętrznych Joachim Herrmann, którzy zaproponowali rezygnację z przeprowadzania sondaży w dniu głosowania. Herrmann zagroził, że jeśli ośrodki badania opinii nie będą w stanie zachować dyskrecji, "muszą się liczyć z tym, że takie sondaże nie będą dłużej dozwolone".
Również przewodniczący federalnej komisji wyborczej Roderich Egler już w poniedziałek zażądał od ośrodków badania opinii, by "obchodziły się z prognozami nad wyraz restrykcyjnie" i nie dawały pretekstu do podważenia wyborów.
"Nadmuchiwana histeria"
Tymczasem instytuty badania opinii odrzucają wszelkie zarzuty i wskazują, że rzekome prognozy, opublikowane w niedzielę na serwisie Twitter, nie odpowiadały rzeczywistym wynikom sondaży sporządzanych na zlecenie mediów. Szef ośrodka Forsa, Manfred Guellner, określił całą dyskusję jako "nadmuchiwaną histerię". - W państwach totalitarnych obrońcy praw obywatelskich walczą o możliwość przeprowadzania sondaży, bo pomagają one zapobiec manipulacjom - ocenił z kolei redaktor naczelny telewizji WDR Joerg Schoenenborn.
Twitter wyprzedza wybory
Już podczas czerwcowych wyborów do Parlamentu Europejskiego w internecie ukazały się przedwcześnie rzekome prognozy. Do poważnej wpadki doszło również po majowych wyborach prezydenckich w Niemczech. Dwoje członków komisji skrutacyjnej Zgromadzenia Federalnego powiadomiło na Twitterze o zwycięstwie prezydenta Horsta Koehlera na 15 minut przed oficjalnym ogłoszeniem wyniku wyborów.
PAP, arb