To jedna z najtragiczniejszych rocznic w historii współczesnej Rosji: 10 lat temu w wyniku eksplozji wieżowca w Moskwie, zginęły 92 osoby. Był to drugi z serii ataków na domy mieszkalne, dokonanych we wrześniu 1999 r. O ich spowodowanie oskarżono czeczeńskich terrorystów, co było bezpośrednim powodem wznowienia działań zbrojnych na Kaukazie Północnym. Dzięki tzw. „drugiej wojnie czeczeńskiej” nowy premier, Władimir Putin stał się najpopularniejszym rosyjskim politykiem, co pozwoliło mu bez trudu wygrać wybory prezydenckie w 2000 r. Artykuł Scotta Andersona, w którym autor oskarża Federalna Służbę Bezpieczeństwa i bezpośrednio byłego prezydenta o udział w organizacji zamachów, wywołał w Rosji skandal.
Dzielnica "Jugo - zapad" to typowa moskiewska sypialnia. Blok nr. 19 na ulicy Gurianowa nie wyróżniał się wśród lasu betonowych bloków. Nocna eksplozja była tak silna, że w „mrówkowcu" zrobiła się wyrwa o szerokości dwóch klatek schodowych. Ludzie, którzy w nich mieszkali, nie mieli szans.
W trzy dni później wybuch domu na ulicy Kaszirskoje Szose przyniósł 121 ofiar. Wcześniej, 4 września w Dagestanie (republika FR, sąsiadująca z Czeczenią) w wyniku eksplozji samochodu ciężarowego, zaparkowanego pod domem, gdzie mieszkali rosyjscy wojskowi z rodzinami, zginęły 64 osoby. 16 września w niewielkim mieście Wołgodońsk na południowym-wschodzie Rosji wybuch zabił 17 ludzi.
Rosjan ogarnęła zrozumiała panika. Wzmożono czujność. Ataki skończyły się po wypadku w Riazaniu. Mieszkańcy jednego bloków, zauważywszy pod klatką obcych ludzi z workami, wezwali milicję, która znalazła w piwnicy materiały wybuchowe. Czujnym obywatelom pogratulował sam premier Putin. Jednak, gdy po kilku dniach sprawców schwytano, ci wyciągnęli legitymacje FSB. Całą akcję nazwano "ćwiczeniami", a odnalezione w piwnicy materiały "atrapami".
Na Kaukazie tymczasem rozpoczęły się nowe działania zbrojne, zwane „drugą wojną czeczeńską".
„Trudno sobie wyobrazić, żeby Putin mógł zająć tak wysoką pozycję, jeśli nie byłoby wrześniowych wybuchów" – konkluduje autor. Scott Anderson w artykule "Vladimir Putin’s Dark Rise to Power" nie napisał niczego nowego, powtarzając jedynie tezy z książki Aleksandra Litwinienki „Wysadzić Rosję". Sławę tekstowi zapewniła jednak cenzura: właściciele międzynarodowego czasopisma QG zdecydowali o wycięciu kłopotliwego artykułu z rosyjskiej wersji ich pisma. Jak można się było spodziewać "zakazany owoc" zrobił karierę w Internecie. Radio Swaboda, zatytułowała wywiad z autorem „Scott Anderson, beneficjent zakazu”.
Według najnowszych badań Centrum Opinii Publicznej, 58 proc. Rosjan jest zdania, że służby specjalne nie były zamieszane w serię wybuchów. 22 proc. dopuszcza taką możliwość.
Tezy Litwinienki i Andersona, choć układają się w logiczną całość, nie zostały udowodnione. Jak było naprawdę i kto stoi za wybuchami, nie dowiemy się prawdopodobnie nigdy. Niewinnym ofiarom należy się jednak pamięć o tym strasznym zdarzeniu.
W trzy dni później wybuch domu na ulicy Kaszirskoje Szose przyniósł 121 ofiar. Wcześniej, 4 września w Dagestanie (republika FR, sąsiadująca z Czeczenią) w wyniku eksplozji samochodu ciężarowego, zaparkowanego pod domem, gdzie mieszkali rosyjscy wojskowi z rodzinami, zginęły 64 osoby. 16 września w niewielkim mieście Wołgodońsk na południowym-wschodzie Rosji wybuch zabił 17 ludzi.
Rosjan ogarnęła zrozumiała panika. Wzmożono czujność. Ataki skończyły się po wypadku w Riazaniu. Mieszkańcy jednego bloków, zauważywszy pod klatką obcych ludzi z workami, wezwali milicję, która znalazła w piwnicy materiały wybuchowe. Czujnym obywatelom pogratulował sam premier Putin. Jednak, gdy po kilku dniach sprawców schwytano, ci wyciągnęli legitymacje FSB. Całą akcję nazwano "ćwiczeniami", a odnalezione w piwnicy materiały "atrapami".
Na Kaukazie tymczasem rozpoczęły się nowe działania zbrojne, zwane „drugą wojną czeczeńską".
„Trudno sobie wyobrazić, żeby Putin mógł zająć tak wysoką pozycję, jeśli nie byłoby wrześniowych wybuchów" – konkluduje autor. Scott Anderson w artykule "Vladimir Putin’s Dark Rise to Power" nie napisał niczego nowego, powtarzając jedynie tezy z książki Aleksandra Litwinienki „Wysadzić Rosję". Sławę tekstowi zapewniła jednak cenzura: właściciele międzynarodowego czasopisma QG zdecydowali o wycięciu kłopotliwego artykułu z rosyjskiej wersji ich pisma. Jak można się było spodziewać "zakazany owoc" zrobił karierę w Internecie. Radio Swaboda, zatytułowała wywiad z autorem „Scott Anderson, beneficjent zakazu”.
Według najnowszych badań Centrum Opinii Publicznej, 58 proc. Rosjan jest zdania, że służby specjalne nie były zamieszane w serię wybuchów. 22 proc. dopuszcza taką możliwość.
Tezy Litwinienki i Andersona, choć układają się w logiczną całość, nie zostały udowodnione. Jak było naprawdę i kto stoi za wybuchami, nie dowiemy się prawdopodobnie nigdy. Niewinnym ofiarom należy się jednak pamięć o tym strasznym zdarzeniu.