Choć to zadziwiające, włączenia książek Aleksandra Solżenicyna do szkolnego programu domagał się sam Władimir Putin, zaraz po śmierci noblisty, w sierpniu 2008 r. Rok temu do szkół trafił „Jeden dzień z życia Iwana Denisowicza” i „Zagroda Matriony”. Teraz przyszła kolej na najbardziej znane dzieło radzieckiego dysydenta, „Archipelag Gułag”.
Na pogrzebie pisarza, premier Rosji powiedział „Sołżenicyn był wszechstronnie uzdolnionym, encyklopedycznie wykształconym człowiekiem o silnym duchu – prawdziwym rosyjskim inteligentem, osobowością kosmicznego formatu". Sympatia Putina była odwzajemniona – pisarz cenił go wysoko, przyjął z jego rąk nagrodę państwową, choć wcześniej odmawiał Gorbaczowowi i Jelcynowi. To dla wielu współczesnych dysydentów trudny orzech do zgryzienia.
Sołżenicyn spędził w radzieckich łagrach osiem lat, a następne cztery na przymusowym zesłaniu - aresztowany na krótko przed zakończeniem II wojny światowej, wyszedł na wolność w 1956 r. W 1970 r. otrzymał Nagrodę Nobla, a cztery lata później, w Paryżu opublikowano słynny „Archipelag Gułag". Wspomnienia z łagrów są do dziś najważniejszym świadectwem strasznych czasów stalinizmu. Efektem tej publikacji była wymuszona na pisarzu emigracja. W 1994 r. Solżenicyn wrócił do kraju, aby w nowej Rosji stać się „żywym klasykiem".
„Wielki Aleksander" wymknął się swoim biografom – zamiast tak, jak Andriej Sacharow (ojciec radzieckiej bomby wodorowej, który przestraszył się skutków własnej pracy) sprzyjać rozszerzaniu demokracji i poszanowaniu praw człowieka, rozczarowany Zachodem Sołżenicyn uderzył w patriotyczno–prawosławne tony. Straszył „kosmiczną katastrofą" i zbrukaniem rosyjskiej duszy przez przejęcie zachodniego stylu życia. Jego ocierające się o nacjonalizm wypowiedzi, jak również akceptacja dla rządów Putina, który od demokracji, woli jej „sterowaną” wersję, budziła zakłopotanie u wielu wielbicieli talentu pisarza. Bezspornym jednak pozostaje fakt, że jego książki były i pozostaną dziedzictwem historycznym i kulturowym, nie tylko Rosji, ale całego globu.
Choć nie wiadomo, które fragmenty trzytomowego dzieła trafią do szkół, decyzja jest słuszna. Już na pewno cieszą się z niej w „Permie – 36". To usytuowany pod Uralem były obóz dla radzieckich więźniów politycznych, w latach 90. zamieniony w muzeum ofiar represji. Jego dyrektorka, latem tego roku żaliła się, że w młodzi Rosjanie stanowczo za mało wiedzą o dramacie Gułagu (żeby wiedzieli więcej, władze muzeum, wspólnie z permskim odziałem organizacji „Memoriał", organizują coroczny festiwal „Pilorama”, ale to pozarządowa inicjatywa, a sam Memoriał nie cieszy się sympatią Kremla). Teraz, dzięki odgórnej decyzji, jest szansa, że najmłodsze pokolenie nie zapomni. I to jest najważniejsze.
Sołżenicyn spędził w radzieckich łagrach osiem lat, a następne cztery na przymusowym zesłaniu - aresztowany na krótko przed zakończeniem II wojny światowej, wyszedł na wolność w 1956 r. W 1970 r. otrzymał Nagrodę Nobla, a cztery lata później, w Paryżu opublikowano słynny „Archipelag Gułag". Wspomnienia z łagrów są do dziś najważniejszym świadectwem strasznych czasów stalinizmu. Efektem tej publikacji była wymuszona na pisarzu emigracja. W 1994 r. Solżenicyn wrócił do kraju, aby w nowej Rosji stać się „żywym klasykiem".
„Wielki Aleksander" wymknął się swoim biografom – zamiast tak, jak Andriej Sacharow (ojciec radzieckiej bomby wodorowej, który przestraszył się skutków własnej pracy) sprzyjać rozszerzaniu demokracji i poszanowaniu praw człowieka, rozczarowany Zachodem Sołżenicyn uderzył w patriotyczno–prawosławne tony. Straszył „kosmiczną katastrofą" i zbrukaniem rosyjskiej duszy przez przejęcie zachodniego stylu życia. Jego ocierające się o nacjonalizm wypowiedzi, jak również akceptacja dla rządów Putina, który od demokracji, woli jej „sterowaną” wersję, budziła zakłopotanie u wielu wielbicieli talentu pisarza. Bezspornym jednak pozostaje fakt, że jego książki były i pozostaną dziedzictwem historycznym i kulturowym, nie tylko Rosji, ale całego globu.
Choć nie wiadomo, które fragmenty trzytomowego dzieła trafią do szkół, decyzja jest słuszna. Już na pewno cieszą się z niej w „Permie – 36". To usytuowany pod Uralem były obóz dla radzieckich więźniów politycznych, w latach 90. zamieniony w muzeum ofiar represji. Jego dyrektorka, latem tego roku żaliła się, że w młodzi Rosjanie stanowczo za mało wiedzą o dramacie Gułagu (żeby wiedzieli więcej, władze muzeum, wspólnie z permskim odziałem organizacji „Memoriał", organizują coroczny festiwal „Pilorama”, ale to pozarządowa inicjatywa, a sam Memoriał nie cieszy się sympatią Kremla). Teraz, dzięki odgórnej decyzji, jest szansa, że najmłodsze pokolenie nie zapomni. I to jest najważniejsze.