To reklamowe hasło sprzed kilku lat doskonale oddaje to, co stało się ze szczytami elitarnego klubu ośmiu globalnych potęg. Porównując je z ostatnim szczytem grupy G-20, nietrudno zauważyć, że te ostatnie powinny w dyplomatycznym kalendarzu na stałe zastąpić szczyty G-8. Efekty spotkań powiększonej grupy państw są znacznie bardziej wymierne niż nudnych, organizowanych na pokaz i z wielką pompą szczytów G-8.
Wynika to przede wszystkim z faktu, że Grupa G-20 zrzeszająca najbardziej liczących się na światowej scenie graczy, jest znacznie bardziej reprezentatywna niż zgromadzenie ośmiu globalnych potęg. W tym gronie nie brakuje Chin oraz krajów aspirujących do roli mocarstw globalnych (takich jak Indie i Brazylia). A właśnie rola tej grupy (potocznie nazywanej „BRIC") w globalnej gospodarce rośnie z każdym rokiem coraz bardziej. Nie sposób więc na serio dyskutować o światowej gospodarce i jej bolączkach, nie biorąc pod uwagę głosu tych krajów i nie uwzględniając dynamiki zmian we współczesnym świecie. Dyskutowanie o kryzysie w wąskim gronie G-8 nie przyniesie wówczas realnych efektów. Dyplomacja kanapowa tylko z pozoru wydaje się bardziej atrakcyjna i skuteczna. W rzeczywistości ogranicza się tylko do czczej gadaniny w towarzyskim kręgu wzajemnej adoracji.