Można wyśmiewać maniery siermiężnego „bat’ki’, można drwić z jego pochodzenia i licznych lapsusów językowych, nie ulega jednak wątpliwości, że prezydent Białorusi, jest po swojemu wytrawnym politykiem: już rok z okładem Aleksandr Łukaszenka z powodzeniem wodzi za nos Rosję i Unię Europejską.
Kiedy, w sierpniu 2008 r. Federacja Rosyjska uznała niepodległość Osetii Południowej i Abchazji, czekał ją dyplomatyczny policzek: ani jedno z państw członkowskich Wspólnoty Niepodległych Państw nie poparło kremlowskiej inicjatywy. Największe gromy posypały się na głowę Łukaszenki, gdyż Rosja i Białoruś są – formalnie – państwem związkowym.
Łukaszenka tymczasem rozpoczął bezceremonialny flirt z Zachodem, gdzie uznanie przez Białoruś gruzińskich republik, byłoby – delikatnie rzecz ujmując - niemile widziane. Wydawałoby się więc, że oficjalny Mińsk znalazł się pomiędzy przysłowiowym młotem a kowadłem.
Nic bardziej mylnego. Okazuje się, że można z powodzeniem mamić wielkich graczy obietnicami bez pokrycia.
Piątkowa wypowiedź była tego doskonałym przykładem. Chcieliśmy uznać niepodległość bratnich narodów Abchazji i Osetii Południowej. Chcieliśmy zachować się lojalnie wobec naszego rosyjskiego sojusznika - mówił wczoraj głowa białoruskiego państwa. Nim zgromadzeni rosyjscy dziennikarze zdążyli skonsumować te słowa, nastąpiło typowe dla Łukaszenki odwrócenie kota ogonem: Rosja sama jest sobie winna. A konkretnie rosyjskie media, które w sposób niedwuznaczny sugerowały, że Białoruś chce sprzedać decyzję w zamian za rosyjskie kredyty. Wobec takiego postawienia sprawy – wyjaśniał prezydent – uznanie Osetii i Abchazji okazało się niemożliwe.
Na osłodę dodał, że uznanie państwowości gruzińskich republik uważa za jak najbardziej słuszne.
Sprytne zagranie. Premier Białorusi, Siergiej Sidorski wybiera się z wizytą do Moskwy. Jak można się domyślać, sprawa następnego kredytu dla Białorusi zostanie tam poruszona. Łukaszenka kolejny raz mami wielkiego brata.
Białoruś nie uzna gruzińskich republik, jak długo się da. Byłby to bowiem policzek dla Unii Europejskiej, która zdecydowała się ocieplić stosunki z „ostatnim dyktatorem Europy". A Łukaszenka liczy też na unijne wsparcie finansowe.
Bez dużego zastrzyku pieniędzy białoruska stabilność może runąć jak domek z kart, a prezydent znajdzie się w poważnych tarapatach. Stąd ta gra na dwa fronty, którą – przyznajmy to uczciwie – Łukaszenka opanował do perfekcji.
Mówią, że pokorne ciele dwie matki ssie. Jak udowadnia pewien były kołchoźnik, szczwane lisy też mogą.