Rozpoczynające się w poniedziałek rozmowy w Wiedniu na temat nuklearnych ambicji Iranu ze światowymi mocarstwami odbędą się w cieniu niedzielnego zamachu terrorystycznego w irańskiej prowincji Sistan i Beludżystan. Choć winę za zamach wzięła na siebie sunnicka organizacja Jundallah (Żołnierze Boga) to strona rządowa obwinia za śmierć kilku wyższych rangą Strażników Rewolucji - Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. Agresywna retoryka ma wywrzeć presję na państwa tzw. grupy „5+1”, której zdania na temat sankcji w Iranie są podzielone ((Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja, Rosja, Chiny oraz Niemcy). Przede wszystkim jednak administracja Ahmadineżada - zręcznie jak mało kto - odwraca uwagę mediów od rzeczy istotnych, wykorzystując bądź samej tworząc kwestie problematyczne. Obserwując przy okazji zawiłe stosunki dyplomatyczne pomiędzy mocarstwami a Iranem, można dostrzec zbliżający się kryzys Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Zamach, do którego doszło w niedzielne popołudnie, pochłonął 42 ofiary. Wiele osób w stanie krytycznym znajduje się wciąż pod obserwacją lekarzy. Terrorystyczna organizacja Jundallah, której przewodzi Abdulmalik Rigi, twierdzi, że walczy o prawa mniejszości sunnickiej w Iranie. Powszechnie łączy się ją z Al-Kaidą. W wyniku zamachu zginęło kilku wysokich rangą Strażników Rewolucji. Granicząca z Pakistanem prowincja Sistan i Beludżystan jest biednym i pustynnym rejonem zamieszkałym głównie przez sunnitów, na terenie którego dochodziło już do aktów terroru w przeszłości. Celem jednego z ataków Jundallah był przed czterema laty prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad. Choć Żołnierze Boga przyznali się do zamachu w miejscowości Piszin, przewodniczący irańskiego parlamentu (Madżlis) Ali Laridżani nie omieszkał dodać, że za akt terroru należy winić „elementy zagraniczne" bezpośrednio wskazując na Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania miałyby rzekomo finansować działalność Jundallah, co jednak nie znajduje potwierdzenia w dowodach.
Antyamerykańska i antybrytyjska retoryka w przeddzień wiedeńskich rozmów z przywódcami tych państw niesie ryzyko fiaska porozumień oraz ryzyko sankcji, które państwa z grupy „5+1" mogłyby nałożyć na Iran. Być może Iranowi o to właśnie chodzi? Premier Rosji Władimir Putin oznajmił przed miesiącem, iż „siłowe rozwiązania, w tym sankcje, nie przyniosą efektów". Mohamed ElBaradei – szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej – podobnie jak Putin uważa, że konsensus można osiągnąć „jedynie na drodze negocjacji". Rozochocona tymi opiniami administracja w Teheranie zdaje się dążyć do uniemożliwienia jakichkolwiek porozumień w związku ze wzbogacaniem przez Iran uranu chwytając się przysłowiowej „brzytwy" w postaci ataków terrorystycznych i uderzając w ton antyamerykańskiej wymowy. Dobitnie świadczy o tym wypowiedź irańskiego rzecznika do spraw nuklearnych, który w poniedziałek rano zasugerował, iż „dalsze wzbogacanie uranu zostanie wznowione, jeśli rozmowy nie przyniosą oczekiwanych rezultatów”. Za pewnik można więc przyjąć, że administracja Ahmadineżada zbojkotuje wiedeński dialog albo zwyczajnie nie zastosuje się do decyzji grupy „5+1”. Szczególnie, że „oczekiwane rezultaty” oznaczają co innego dla każdej ze stron rozmów, a Chiny w pojedynkę mogę zawetować postanowienia Rady Bezpieczeństwa ONZ nie chcąc utracić swych wpływów handlowych w Iranie. Pragmatyzm merkantylny bierze górę nad konformizmem, szczególnie jeśli można przy okazji zagrać Stanom Zjednoczonym na nosie. Wszystko wskazuje na to, że Iran pójdzie swoją drogą nie bacząc na zdroworozsądkowe zalecenia mocarstw.
Rozmowy w Wiedniu i próby zagłaskania Teheranu nie mają więc większej szansy powodzenia. Tyle, że skoro sam zainteresowany odrzuca wyciągniętą doń rękę pokoju i dyplomacji, to na dłuższą metę nie zostawia zachodnim mocarstwom wyboru i taką postawą ostatecznie zmusi Radę Bezpieczeństwa do stanowczości, bądź to w postaci sankcji ekonomicznych, bądź też militarnej interwencji (co jednak w praktyce wydaje się wielce wątpliwe). Pewne natomiast, że żadne z mocarstw nie odważy się na zbrojną ingerencję w Iranie w pojedynkę. Do tego potrzeba wspólnej decyzji, co paradoksalnie – biorąc pod uwagę indywidualne interesy każdego z państw Rady Bezpieczeństwa – może nie być łatwe. W efekcie może się wytworzyć głęboki impas, który całkowicie sparaliżuje ONZ i sprawi, że organizacja stanie się piątym kołem u wozu.
Antyamerykańska i antybrytyjska retoryka w przeddzień wiedeńskich rozmów z przywódcami tych państw niesie ryzyko fiaska porozumień oraz ryzyko sankcji, które państwa z grupy „5+1" mogłyby nałożyć na Iran. Być może Iranowi o to właśnie chodzi? Premier Rosji Władimir Putin oznajmił przed miesiącem, iż „siłowe rozwiązania, w tym sankcje, nie przyniosą efektów". Mohamed ElBaradei – szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej – podobnie jak Putin uważa, że konsensus można osiągnąć „jedynie na drodze negocjacji". Rozochocona tymi opiniami administracja w Teheranie zdaje się dążyć do uniemożliwienia jakichkolwiek porozumień w związku ze wzbogacaniem przez Iran uranu chwytając się przysłowiowej „brzytwy" w postaci ataków terrorystycznych i uderzając w ton antyamerykańskiej wymowy. Dobitnie świadczy o tym wypowiedź irańskiego rzecznika do spraw nuklearnych, który w poniedziałek rano zasugerował, iż „dalsze wzbogacanie uranu zostanie wznowione, jeśli rozmowy nie przyniosą oczekiwanych rezultatów”. Za pewnik można więc przyjąć, że administracja Ahmadineżada zbojkotuje wiedeński dialog albo zwyczajnie nie zastosuje się do decyzji grupy „5+1”. Szczególnie, że „oczekiwane rezultaty” oznaczają co innego dla każdej ze stron rozmów, a Chiny w pojedynkę mogę zawetować postanowienia Rady Bezpieczeństwa ONZ nie chcąc utracić swych wpływów handlowych w Iranie. Pragmatyzm merkantylny bierze górę nad konformizmem, szczególnie jeśli można przy okazji zagrać Stanom Zjednoczonym na nosie. Wszystko wskazuje na to, że Iran pójdzie swoją drogą nie bacząc na zdroworozsądkowe zalecenia mocarstw.
Rozmowy w Wiedniu i próby zagłaskania Teheranu nie mają więc większej szansy powodzenia. Tyle, że skoro sam zainteresowany odrzuca wyciągniętą doń rękę pokoju i dyplomacji, to na dłuższą metę nie zostawia zachodnim mocarstwom wyboru i taką postawą ostatecznie zmusi Radę Bezpieczeństwa do stanowczości, bądź to w postaci sankcji ekonomicznych, bądź też militarnej interwencji (co jednak w praktyce wydaje się wielce wątpliwe). Pewne natomiast, że żadne z mocarstw nie odważy się na zbrojną ingerencję w Iranie w pojedynkę. Do tego potrzeba wspólnej decyzji, co paradoksalnie – biorąc pod uwagę indywidualne interesy każdego z państw Rady Bezpieczeństwa – może nie być łatwe. W efekcie może się wytworzyć głęboki impas, który całkowicie sparaliżuje ONZ i sprawi, że organizacja stanie się piątym kołem u wozu.