Z dużą przyjemnością oglądało się wczorajsze wydarzenie z Berlina, związane z rocznicą obalenia Muru Berlińskiego. Pomimo deszczu i chłodu, pod Bramę Brandenburską przyszły tysiące ludzi i przyjechało tysiące turystów. Nie dla polityków, którzy obficie zjechali do stolicy zjednoczonych Niemiec, ale dla siebie, dla poczucia jedności i wspomnień tamtego wspaniałego wydarzenia sprzed 20 lat.
Niemcy pokazali, jak się obchodzi tego rodzaju rocznice i jakie z tego wyciąga się profity dla wizerunku kraju. Mało osób w Polsce zapewne wie, że data 9 listopada ma znaczenie dla Niemców podwójne. Nie jest to tylko symboliczna rocznica zjednoczenia BRD i DDR, ale również rocznica jednego z wielu dni hańby niemieckiej - Nocy Kryształowej (Kristallnacht) z roku 1938, wielkiego dnia pogromów i mordów Żydów. Dlatego ten dzień nie będzie nigdy świętem narodowym... ale polityczna narracja pozwoliła na przykrycie tamtych wstydliwych czasów.
Niemcy, w dalszym ciągu podzieleni co do efektów zjednoczenia, na zewnątrz pokazują jedność. Jedność narodową i poczucie tożsamości - także europejskiej. I ile by Polacy nie przypominali, że obalanie komunizmu zaczęło się w Polsce (czego nikt nie neguje), to jednak wszyscy pamiętają, że kulminacja nastąpiła w Berlinie. Lech Wałęsa i "Solidarność" zostaną ważnymi elementami tego procesu, ale symbolem jest właśnie Mur w Berlinie.
To co wiedzieliśmy na ekranach telewizyjnych, jest dysonansem do tego, co odbyło się w Polsce kilka miesięcy temu, przy obchodach rocznicy wyborów z czerwca 1989 roku. Polskie "elity" polityczne robiły przez lata wszystko, by zdezawuować znaczenie i rolę Okrągłego Stołu, Lecha Wałęsy. Ale w Berlinie mówiono o tym, to Angela Merkel i amerykańska sekretarz stanu, Hilary Clinton, przypomniały o polskim wkładzie w obalaniu komunizmu.
Polskie obchody rocznicy 4 czerwca były na tle niemieckich obchodów 20. rocznicy obalenia muru tylko namiastką święta. Słuszne są opinie, że w sprawie umiejętności budowania i podkreślania symboliki naszego udziału w obaleniu komunizmu, przegrywamy, nie tylko z Niemcami, ale nawet z.. Michaiłem Gorbaczowem.
W dniu wczorajszym dał się zauważyć, że mało miejsca poświęcono Unii Europejskiej i integracji. To było wyraźnie zaakcentowanie spraw związanych z obaleniem komunizmu i odtworzeniem jedności niemieckiej. To wyraźny znak, że stolica polityczna Europy nie jest tylko w Brukseli, ale że również Niemcy chcą sprawować patronat nad Europą.
Na koniec jeszcze jedna dygresja polska.
Niemcy, w dalszym ciągu podzieleni co do efektów zjednoczenia, na zewnątrz pokazują jedność. Jedność narodową i poczucie tożsamości - także europejskiej. I ile by Polacy nie przypominali, że obalanie komunizmu zaczęło się w Polsce (czego nikt nie neguje), to jednak wszyscy pamiętają, że kulminacja nastąpiła w Berlinie. Lech Wałęsa i "Solidarność" zostaną ważnymi elementami tego procesu, ale symbolem jest właśnie Mur w Berlinie.
To co wiedzieliśmy na ekranach telewizyjnych, jest dysonansem do tego, co odbyło się w Polsce kilka miesięcy temu, przy obchodach rocznicy wyborów z czerwca 1989 roku. Polskie "elity" polityczne robiły przez lata wszystko, by zdezawuować znaczenie i rolę Okrągłego Stołu, Lecha Wałęsy. Ale w Berlinie mówiono o tym, to Angela Merkel i amerykańska sekretarz stanu, Hilary Clinton, przypomniały o polskim wkładzie w obalaniu komunizmu.
Polskie obchody rocznicy 4 czerwca były na tle niemieckich obchodów 20. rocznicy obalenia muru tylko namiastką święta. Słuszne są opinie, że w sprawie umiejętności budowania i podkreślania symboliki naszego udziału w obaleniu komunizmu, przegrywamy, nie tylko z Niemcami, ale nawet z.. Michaiłem Gorbaczowem.
W dniu wczorajszym dał się zauważyć, że mało miejsca poświęcono Unii Europejskiej i integracji. To było wyraźnie zaakcentowanie spraw związanych z obaleniem komunizmu i odtworzeniem jedności niemieckiej. To wyraźny znak, że stolica polityczna Europy nie jest tylko w Brukseli, ale że również Niemcy chcą sprawować patronat nad Europą.
Na koniec jeszcze jedna dygresja polska.
Polski prezydent nie pojechał do Berlina - wolał zagościć w powiatowym Nowym Sączu i tam odbierać czołobitne hołdy górali (honorowe obywatelstwo miasta). Pomiędzy bajki należy włożyć tłumaczenie, że takie były ustalenia z premierem Donaldem Tuskiem. Prawdziwym powodem absencji prezydenta pod Bramą Brandenburską było to, że jednym z bohaterów uroczystości i święta był Lech Wałęsa. Nie do zniesienia dla wybujałego ego Kaczyńskiego byłoby wysłuchiwanie na żywo hołdów i honorów wobec przywódcy "Solidarności"...
Lech Kaczyński zapewne był zaproszony, ale na szczęście sam zrozumiał, że w Europie nie ma już czego szukać - dla przywódców europejskich nie jest już żadnym partnerem.