Jak ujawniono, czujność służb ochrony prezydenta zmylił jeszcze trzeci osobnik. Był nim - jak podał we wtorek "Washington Post" - 39-letni obywatel USA Carlos Allen, który dostał się na wieczorne przyjęcie wraz z oficjalną delegacją indyjską.
Razem z innymi członkami tej delegacji przybył on do Białego Domu z hotelu w Waszyngtonie autobusem dostarczonym przez Departament Stanu.
Ponieważ ani małżeństwa Salahi, ani Allena nie było na liście gości, nie sprawdzono ich wcześniej pod kątem bezpieczeństwa. W Białym Domu, jak wszyscy goście, przeszli oni tylko przez bramki z elektronicznym wykrywaczem metali.
Państwo Salahi zrobili sobie na przyjęciu zdjęcie z prezydentem Obamą. Allen - jak poinformowała Secret Service - najprawdopodobniej nie zbliżył się do prezydenta.
Incydent z parą intruzów doprowadził już do zawieszenia trzech nieumundurowanych agentów Secret Service.
Zdaniem obserwatorów, odpowiedzialność za niedopatrzenie ponosi także szefowa ds. przyjęć w Białym Domu Desiree Rogers. Kierownictwo administracji nie zgodziło się jednak na przesłuchanie jej przez komisję Kongresu.
Publicystka "Washington Post" Sally Quinn wezwała we wtorek do zwolnienia Rogers i szefa Secret Service Marka Sullivana.
"Implikacje tego zdumiewającego zakłócenia systemu kontroli bezpieczeństwa są ogromne. Prezydent mógł zostać zamordowany" - napisała autorka.
PAP, mm