Prokuratura poinformowała wcześniej w komunikacie, że w sprawie kradzieży napisu z Auschwitz-Birkenau polskim śledczym pomoże komórka prokuratury ds. bezpieczeństwa i zwalczania terroryzmu. - To jeden z wydziałów zajmujący się tego typu sprawami - powiedziała Sara Myredal, rzeczniczka prokuratury, zajmującej się sprawą po otrzymaniu dokumentów z Polski.
Tymczasem Szwed związany ze sprawą kradzieży napisu oświadczył w opublikowanym w czwartek wywiadzie prasowym, że nie czuje się winny. Na łamach "Expressen" stwierdził, że był tylko pośrednikiem, a przekazując informacje policji, pomógł w odnalezieniu cennego obiektu. - Moją rolą było odebranie napisu z Polski, byłem pośrednikiem, miałem zająć się sprzedażą - mówi w wywiadzie rozmówca, którego gazeta określa jako neonazistę, i którego danych nie ujawnia. Według "Expressen", pieniądze z transakcji miały pomóc w przygotowaniu ataku terrorystycznego grupy neonazistów na siedziby szwedzkiego rządu i parlamentu. W pewnym momencie Szwed zrezygnował z udziału w akcji. - Nie chciałem być w to zamieszany. Od razu skontaktowałem się z policją, przekazałem wszystkie informacje. Nie popełniłem żadnego przestępstwa, tylko dopilnowałem, aby napis wrócił na swoje miejsce - mówi Szwed.
Tablica z historycznym napisem "Arbeit macht frei" znad bramy byłego niemieckiego obozu została skradziona 18 grudnia nad ranem. Napis odnaleziono późnym wieczorem 20 grudnia we wsi Czernikowo koło Torunia. Przestępcy rozcięli go na trzy części. O udział w kradzieży podejrzanych jest pięciu Polaków. Z ustaleń prokuratury wynika, że działali na zlecenie pośrednika ze Szwecji.
PAP, arb