W ostatnich dniach amerykańskie media zdominowały dwa tematy. Pierwszy to zamieszanie w telewizji NBC, która sama nawarzyła sobie piwa z wieczorną ramówką programową, a w tym piwie pływają popularni gospodarze programów rozrywkowych Jay Leno i Conan O'Brien. Drugi temat to trzęsienie ziemi na Haiti.
Siedem miesięcy temu telewizja specjalnie dla Leno stworzyła talk show o godzinie 22.00, czyli w paśmie nalepszej
oglądalności. O'Brien dostał do prowadzenia prestiżowy talk show o 23.35, prowadzony wcześniej właśnie przez Leno. Niestety, zmiany programowe zakończyły się fiaskiem i teraz, z powodu słabnącej oglądalności obu programów, NBC wprowadza kolejne zmiany. Telewizja chce przywrócić Leno jego stary program, ale w półgodzinnej formie. Program O'Briena miałby mieć inny tytuł i zaczynać się pięć minut po północy. Całe zamieszanie i proponowane zmiany nie podobają się obu showmanom, a zwłaszcza Conanowi, który czując się oszukany, być może zdecyduje się na odejście ze stacji.
Ten cały ten telewizyjny galimatias przyciąga niewyobrażalną uwagę mediów, które co kilka godzin podają nowe informacje o tym, która z tych dwóch telewizyjnych gwiazd może odejść i co może się dalej stać z wieczorną ofertą stacji. Drugi temat, który amerykańskie media raportują z podobną dokładnością i drobiazgowością, to trzęsienie ziemi na Haiti. Ten drugi sprawia, że ten pierwszy wydaje się jeszcze bardziej absurdalny i nieznaczący.
W swoim przedwczorajszym programie jeden ze wspomnianych telewizyjnych gospodarzy, Conan O'Brien, przywitał swą publiczność mówiąc, że według nowego sondażu przeprowadzonego przez „TV Guide" 83 procent głosujących opowiada się za obecnym stanem rzeczy i nie chce, by ratując własną skórę stacja NBC zabrała mu talk show na rzecz Jaya Leno i przesunęła czas rozpoczęcia ewentualnego nowego programu na następny dzień po północy. Komentując wciąż spadające poparcie dla Baracka Obamy, O'Brien zażartował: - Na wieść o wynikach tego sondażu prezydent Obama spytał, co ma zrobić, aby stacja NBC zrobiła w konia także i jego.
Nie jest tajemnicą, że Obama traci poparcie. Faktem jest, że przejął kontrolę nad krajem w trudnym momencie, a jego poprzednik nie zapisał się wielkimi literami w amerykańskiej historii. Wszystko się jeszcze może zmienić w nadchodzących latach, ale teraz amerykańskie społeczeństwo zaczyna budzić się ze snu o historii i zdawać sobie sprawę, że łatwiej było powiedzieć „tak, możemy", niż móc w rzeczywistości. Ameryka coraz częściej zaczęła przyrównywać swego obecnego prezydenta do jego poprzednika, a to jest dalekie od komplementu. Biorąc pod uwagę problemy ze zreformowaniem służby zdrowia i wojnę w Afganistanie, Obama potrzebował wstrząsu, aby podreperować swój wizerunek i wizerunek Ameryki. Takim wstrząsem być może jest dla niego trzęsienie ziemi na Haiti.
Nie chcę brzmieć okrutnie, bo jestem bardzo zasmucony tak wielką tragedią w Port-au-Prince. Nie chcę też mówić, że
Obama nie czuje współczucia. Jednak analizując materiały przedstawiane w amerykańskich mediach zaczynam dochodzić do wniosku, że Obama, jako człowiek i Obama jako polityk to niekoniecznie jedna i ta sama osoba. Polityka nie zna uczuć. Tu nie ma miejsca na sentymenty. Jedno co się liczy, to władza, a USA nie czuje się dobrze z myślą, że powoli przestają być mocarstwem, którym byli przez całe dekady.
Nie ujmując nic z całej grobowej powagi sytuacji na Haiti i bólu, który ogląda świat, odczuwam pewną wątpliwość związaną z tym, jak bardzo Obama chce pomóc ludziom w Port-au-Prince, a jak bardzo chce pomóc sobie. Humanitarne i militarne wsparcie dla zrujnowanego katastrofą kraju jest dla niego idealną okazją do zdystansowania się od przyrównań do byłego prezydenta Busha, który po huraganie Katrina w 2005 roku wykazał się totalnym brakiem rozeznania w kwestii obowiązków głowy państwa. Dodatkowo kataklizm na Haiti może pokazać siłę Ameryki, która po raz kolejny stara się namalować przed światem obraz kraju jako mocarstwa zdolnego do prowadzenia działań militarnych w Iraku i Afganistanie, ale wciąż mającego wystarczającą ilość funduszy i żołnierzy, by wspierać potrzebujących. Sam Obama powiedział w ostatnich dniach, że „to jeden z tych momentów, które wołają o przywództwo Ameryki".
Nie wierzę, że prezydencka administracja na czele z samym prezydentem jest bez serca. Jestem pewien, że jako ludzie czują współczucie oglądając przerażające materiały filmowe i czytając zasmucające wieści z Haiti. Nie da się inaczej. Mam jednak dziwne wrażenie, że chodzi tu o coś więcej niż samą pomoc. Proces odbudowy Haiti wydaje się być powiązany z procesem prób odbudowy utraconej pozycji Ameryki w świecie. Jest też proces ratowania sondaży, w których Obama nie ma ostatnio szczęścia.
Ostatecznie w tej chwili sprawa Ameryki schodzi zdecydowanie na drugi plan i to, czy pomoc Haitańczykom rzeczywiście wyjdzie Barackowi Obamie na dobre, nie ma tak naprawdę znaczenia. Nieważne dlaczego, ważne, że tą pomoc otrzymują.
oglądalności. O'Brien dostał do prowadzenia prestiżowy talk show o 23.35, prowadzony wcześniej właśnie przez Leno. Niestety, zmiany programowe zakończyły się fiaskiem i teraz, z powodu słabnącej oglądalności obu programów, NBC wprowadza kolejne zmiany. Telewizja chce przywrócić Leno jego stary program, ale w półgodzinnej formie. Program O'Briena miałby mieć inny tytuł i zaczynać się pięć minut po północy. Całe zamieszanie i proponowane zmiany nie podobają się obu showmanom, a zwłaszcza Conanowi, który czując się oszukany, być może zdecyduje się na odejście ze stacji.
Ten cały ten telewizyjny galimatias przyciąga niewyobrażalną uwagę mediów, które co kilka godzin podają nowe informacje o tym, która z tych dwóch telewizyjnych gwiazd może odejść i co może się dalej stać z wieczorną ofertą stacji. Drugi temat, który amerykańskie media raportują z podobną dokładnością i drobiazgowością, to trzęsienie ziemi na Haiti. Ten drugi sprawia, że ten pierwszy wydaje się jeszcze bardziej absurdalny i nieznaczący.
W swoim przedwczorajszym programie jeden ze wspomnianych telewizyjnych gospodarzy, Conan O'Brien, przywitał swą publiczność mówiąc, że według nowego sondażu przeprowadzonego przez „TV Guide" 83 procent głosujących opowiada się za obecnym stanem rzeczy i nie chce, by ratując własną skórę stacja NBC zabrała mu talk show na rzecz Jaya Leno i przesunęła czas rozpoczęcia ewentualnego nowego programu na następny dzień po północy. Komentując wciąż spadające poparcie dla Baracka Obamy, O'Brien zażartował: - Na wieść o wynikach tego sondażu prezydent Obama spytał, co ma zrobić, aby stacja NBC zrobiła w konia także i jego.
Nie jest tajemnicą, że Obama traci poparcie. Faktem jest, że przejął kontrolę nad krajem w trudnym momencie, a jego poprzednik nie zapisał się wielkimi literami w amerykańskiej historii. Wszystko się jeszcze może zmienić w nadchodzących latach, ale teraz amerykańskie społeczeństwo zaczyna budzić się ze snu o historii i zdawać sobie sprawę, że łatwiej było powiedzieć „tak, możemy", niż móc w rzeczywistości. Ameryka coraz częściej zaczęła przyrównywać swego obecnego prezydenta do jego poprzednika, a to jest dalekie od komplementu. Biorąc pod uwagę problemy ze zreformowaniem służby zdrowia i wojnę w Afganistanie, Obama potrzebował wstrząsu, aby podreperować swój wizerunek i wizerunek Ameryki. Takim wstrząsem być może jest dla niego trzęsienie ziemi na Haiti.
Nie chcę brzmieć okrutnie, bo jestem bardzo zasmucony tak wielką tragedią w Port-au-Prince. Nie chcę też mówić, że
Obama nie czuje współczucia. Jednak analizując materiały przedstawiane w amerykańskich mediach zaczynam dochodzić do wniosku, że Obama, jako człowiek i Obama jako polityk to niekoniecznie jedna i ta sama osoba. Polityka nie zna uczuć. Tu nie ma miejsca na sentymenty. Jedno co się liczy, to władza, a USA nie czuje się dobrze z myślą, że powoli przestają być mocarstwem, którym byli przez całe dekady.
Nie ujmując nic z całej grobowej powagi sytuacji na Haiti i bólu, który ogląda świat, odczuwam pewną wątpliwość związaną z tym, jak bardzo Obama chce pomóc ludziom w Port-au-Prince, a jak bardzo chce pomóc sobie. Humanitarne i militarne wsparcie dla zrujnowanego katastrofą kraju jest dla niego idealną okazją do zdystansowania się od przyrównań do byłego prezydenta Busha, który po huraganie Katrina w 2005 roku wykazał się totalnym brakiem rozeznania w kwestii obowiązków głowy państwa. Dodatkowo kataklizm na Haiti może pokazać siłę Ameryki, która po raz kolejny stara się namalować przed światem obraz kraju jako mocarstwa zdolnego do prowadzenia działań militarnych w Iraku i Afganistanie, ale wciąż mającego wystarczającą ilość funduszy i żołnierzy, by wspierać potrzebujących. Sam Obama powiedział w ostatnich dniach, że „to jeden z tych momentów, które wołają o przywództwo Ameryki".
Nie wierzę, że prezydencka administracja na czele z samym prezydentem jest bez serca. Jestem pewien, że jako ludzie czują współczucie oglądając przerażające materiały filmowe i czytając zasmucające wieści z Haiti. Nie da się inaczej. Mam jednak dziwne wrażenie, że chodzi tu o coś więcej niż samą pomoc. Proces odbudowy Haiti wydaje się być powiązany z procesem prób odbudowy utraconej pozycji Ameryki w świecie. Jest też proces ratowania sondaży, w których Obama nie ma ostatnio szczęścia.
Ostatecznie w tej chwili sprawa Ameryki schodzi zdecydowanie na drugi plan i to, czy pomoc Haitańczykom rzeczywiście wyjdzie Barackowi Obamie na dobre, nie ma tak naprawdę znaczenia. Nieważne dlaczego, ważne, że tą pomoc otrzymują.