- Chcę przekazać ugrupowaniom politycznym, wszystkim, którzy wierzą w konieczność dalszej transformacji Brazylii, że nie ma lepiej przygotowanej osoby do kierowania państwem niż nasza droga koleżanka Dilma Rousseff - oświadczył prezydent da Silva, występując przed 1 300 delegatami partii. - Pokornie przyjmuję tę misję, którą mi zlecacie - odpowiedziała szefowa kancelarii prezydenckiej. Później prezydent da Silva wraz panią Rousseff wspominali wspólną walkę przeciw dyktaturze wojskowej w latach 1964-1985.
Rousseff do partyzantki przystąpiła w wieku 19 lat. Niemal trzy lata spędziła w więzieniu, gdzie była torturowana przez służby bezpieczeństwa. Za pierwszej kadencji da Silvy pełniła funkcję ministra ds. górnictwa i energetyki. Ma opinię surowego technokraty. W sobotę zobowiązała się do kontynuowania programów socjalnych da Silvy, które pomogły wyrwać się z ubóstwa milionom Brazylijczyków. Zapowiedziała też nowe inicjatywy edukacyjne i powszechny dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej we wszystkich miastach kraju.
Mimo że da Silva pod koniec swojej drugiej kadencji cieszy się około 80 proc. poparciem obywateli, jego ewentualna następczyni będzie musiała pokonać wymagającą konkurencję, jeżeli ma być pierwszą kobietą zasiadającą w fotelu prezydenckim największego państwa Ameryki Łacińskiej. We wszystkich sondażach prowadzi gubernator Sao Paulo Jose Serra, mający około 35 proc. zwolenników. Jego popularność co prawda nieco osłabła, ale Rousseff na razie osiągnęła próg około 20 proc. poparcia.
Opozycja zarzucała da Silvie, że prezydentura pani Rousseff będzie jego "trzecią kadencją", której zabrania konstytucja. W październikowym wywiadzie dla dziennika "Folha de Sao Paulo" prezydent podkreślił jednak, że ona sama będzie musiała wypracować "własną tożsamość, własny styl i własną formę rządzenia". - Umarł król, niech żyje król - podsumował.
PAP, arb