Wieśniacy tajlandzcy i mieszkańcy ubogich dzielnic Bangkoku, którzy wtargnęli 14 marca do śródmieścia, wspierają Zjednoczony Front na rzecz Demokracji i przeciwko Dyktaturze. Domaga się on przedterminowych wyborów i ustąpienia rządu premiera Abhisita Vejjajivy. Początkowo było ich w śródmieściu Bangkoku około 100 tys. 7 kwietnia rząd tajlandzki ogłosił stan wyjątkowy w Bangkoku i kilku prowincjach kraju. Trzy dni później wojsko dokonało pierwszego szturmu na śródmieście. Zginęło 25 osób, w tym 18 demonstrantów. 874 osoby zostały ranne.
Opozycjoniści okupują obecnie obszar 3 kilometrów kwadratowych w centrum Bangkoku. Na wezwanie rzecznika armii pułkownika Sanserna Kaewkamnerda do opuszczenia stolicy "czerwone koszule" odpowiedziały, że uczynią to, jak tylko rząd wyznaczy - po przegłosowaniu w parlamencie tegorocznego budżetu - datę przedterminowych wyborów.
Demonstranci w oczekiwaniu na atak wojska i sił bezpieczeństwa zamknęli ulice improwizowanymi barykadami. Kilkuset spośród nich demonstruje pod siedzibą instytucji ONZ-owskich w Bangkoku, domagając się przysłania do Tajlandii sił pokojowych. Interwencji ONZ domaga się także były premier tajlandzki Chavalit Yongchaiyudh, który stoi obecnie na czele popierającej "czerwone koszule" Partii Tajskiej Pheua.
PAP, arb