Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii, tak inni obywatele Unii Europejskiej, mają prawo głosować w wyborach samorządowych, które odbywają się jednocześnie z wyborami parlamentarnymi. - Polscy imigranci interesują się sprawami lokalnej społeczności, w której żyją. Staramy się ich zaangażować w wybory lokalne, choć nie zawsze przychodzi to łatwo - powiedział laburzystowski kandydat na posła Izby Gmin, Bassam Mahfouz.
Oprócz wyborów do Izby Gmin w W. Brytanii odbywają się w czwartek wybory samorządowe w jednej trzeciej okręgów, w tym w Londynie. Do udziału w wyborach samorządowych uprawnieni są mieszkający w W. Brytanii obywatele UE, jeśli się zarejestrowali. Imigranci, jeśli się nie naturalizowali, nie mają natomiast ani czynnego, ani biernego prawa wyborczego w wyborach ogólnopaństwowych.
Stan służb publicznych najważniejszy
Mahfouz, który ma żonę Polkę sądzi, że wyborcy w jego okręgu Centralny Ealing i Acton (zachodni Londyn) interesują się przede wszystkim stanem służb publicznych - szkół i szpitali - i polscy imigranci nie są wyjątkiem.
"Jest bardzo ważne, by imigranci mieli świadomość, że przysługuje im prawo głosowania w wyborach samorządowych i że to od nich w dużym stopniu zależy, czy w lokalnej bibliotece będą polskie książki, jak będą zarządzane szkoły, w których uczą się ich dzieci, czy lokalny szpital będzie miał porodówkę, jak będzie wyglądał recycling itd." - wylicza.
"Są to sprawy dotyczące ludzi na co dzień. Dlatego nikt nie powinien rezygnować z prawa decydowania o nich" - wyjaśnia.
Mahfouz przyznaje, że niektórzy spośród mieszkańców jego okręgu wyrazili zaniepokojenie dużym napływem imigrantów z nowych państw UE, ale tłumaczy im, iż zasady przyznawania świadczeń socjalnych bynajmniej nie uprzywilejowują imigrantów, a Polacy na ogół się o te świadczenia nie ubiegają.
"Polacy przyjechali do Anglii za chlebem. I chcą się dorobić pracą. Ponieważ pracują ciężko, są popularni" - zaznaczył.
Polacy też kandydują
Działacz polonijny Jan Mokrzycki ocenia, że w wyborach samorządowych kandyduje "co najmniej kilkunastu" Polaków, lub osób poczuwających się do związków z Polską. W Ealing takie osoby kandydują z ramienia wszystkich trzech partii: Wiktor Moszyński (Partia Pracy), Barbara Yerolemou (Partia Konserwatywna) i Maciej Psyk (Liberalni Demokraci).
Do Izby Gmin z okręgu Shrewsbury z ramienia konserwatystów kandyduje Daniel Kawczyński, a w okręgu Edynburg Północ i Leith z ramienia Partii Pracy - Mark Lazarowicz. Obaj są drugim pokoleniem imigrantów. Lazarowicz jest synem polskiego pilota.
Inni kandydaci, to m.in. dobrze znani polskiej społeczności Stephen Pound i Andrew Slaughter (obaj z Partii Pracy) kandydujący w zachodnim Londynie, laburzyści Alan Whitehead (okręg Southampton Test) żonaty z Polką, Denis MacShane, który jest w połowie Polakiem (okręg Rotherham) oraz szef dyplomacji David Miliband, którego matka i dziadek pochodzą z Polski i który apelował do Polaków o poparcie Partii Pracy.
Polacy nie spieszą do urn
Według Mokrzyckiego organizacje polonijne namawiają nowo przybyłych Polaków do udziału w głosowaniu, ale idzie to z oporami, choć liczba zarejestrowanych do udziału w wyborach wzrosła.
"Ci, którzy są zaangażowani w pracę społeczną, zdają sobie sprawę, jak to jest ważne i do wyborów pójdą. Inni są zwyczajnie zbyt zajęci zdobywaniem kawałka chleba" - zaznacza.
"Jestem urodzonym optymistą. Sądzę, że z czasem wśród Polaków będzie duża frekwencja. Zaczynają bowiem zdawać sobie sprawę, że ich organizacje (...) istnieją, bo są subsydiowane przez władze lokalne, które machną na nich ręką, jeśli nie będą wykazywać żadnego zainteresowania sprawami społeczności, w której żyją" - dodał Mokrzycki.
PAP, im
Stan służb publicznych najważniejszy
Mahfouz, który ma żonę Polkę sądzi, że wyborcy w jego okręgu Centralny Ealing i Acton (zachodni Londyn) interesują się przede wszystkim stanem służb publicznych - szkół i szpitali - i polscy imigranci nie są wyjątkiem.
"Jest bardzo ważne, by imigranci mieli świadomość, że przysługuje im prawo głosowania w wyborach samorządowych i że to od nich w dużym stopniu zależy, czy w lokalnej bibliotece będą polskie książki, jak będą zarządzane szkoły, w których uczą się ich dzieci, czy lokalny szpital będzie miał porodówkę, jak będzie wyglądał recycling itd." - wylicza.
"Są to sprawy dotyczące ludzi na co dzień. Dlatego nikt nie powinien rezygnować z prawa decydowania o nich" - wyjaśnia.
Mahfouz przyznaje, że niektórzy spośród mieszkańców jego okręgu wyrazili zaniepokojenie dużym napływem imigrantów z nowych państw UE, ale tłumaczy im, iż zasady przyznawania świadczeń socjalnych bynajmniej nie uprzywilejowują imigrantów, a Polacy na ogół się o te świadczenia nie ubiegają.
"Polacy przyjechali do Anglii za chlebem. I chcą się dorobić pracą. Ponieważ pracują ciężko, są popularni" - zaznaczył.
Polacy też kandydują
Działacz polonijny Jan Mokrzycki ocenia, że w wyborach samorządowych kandyduje "co najmniej kilkunastu" Polaków, lub osób poczuwających się do związków z Polską. W Ealing takie osoby kandydują z ramienia wszystkich trzech partii: Wiktor Moszyński (Partia Pracy), Barbara Yerolemou (Partia Konserwatywna) i Maciej Psyk (Liberalni Demokraci).
Do Izby Gmin z okręgu Shrewsbury z ramienia konserwatystów kandyduje Daniel Kawczyński, a w okręgu Edynburg Północ i Leith z ramienia Partii Pracy - Mark Lazarowicz. Obaj są drugim pokoleniem imigrantów. Lazarowicz jest synem polskiego pilota.
Inni kandydaci, to m.in. dobrze znani polskiej społeczności Stephen Pound i Andrew Slaughter (obaj z Partii Pracy) kandydujący w zachodnim Londynie, laburzyści Alan Whitehead (okręg Southampton Test) żonaty z Polką, Denis MacShane, który jest w połowie Polakiem (okręg Rotherham) oraz szef dyplomacji David Miliband, którego matka i dziadek pochodzą z Polski i który apelował do Polaków o poparcie Partii Pracy.
Polacy nie spieszą do urn
Według Mokrzyckiego organizacje polonijne namawiają nowo przybyłych Polaków do udziału w głosowaniu, ale idzie to z oporami, choć liczba zarejestrowanych do udziału w wyborach wzrosła.
"Ci, którzy są zaangażowani w pracę społeczną, zdają sobie sprawę, jak to jest ważne i do wyborów pójdą. Inni są zwyczajnie zbyt zajęci zdobywaniem kawałka chleba" - zaznacza.
"Jestem urodzonym optymistą. Sądzę, że z czasem wśród Polaków będzie duża frekwencja. Zaczynają bowiem zdawać sobie sprawę, że ich organizacje (...) istnieją, bo są subsydiowane przez władze lokalne, które machną na nich ręką, jeśli nie będą wykazywać żadnego zainteresowania sprawami społeczności, w której żyją" - dodał Mokrzycki.
PAP, im