Po 13 latach brytyjska Partia Pracy przekaże prawdopodobnie władzę torysom. Co ciekawsze, po raz pierwszy od bodaj 36 lat Wielką Brytanią rządzić będzie albo rząd mniejszościowy (konserwatyści) albo koalicyjny. Te wybory to jednocześnie kolejny dowód na to, że Europa kieruje się bardziej na prawo niż na lewo.
To, że labourzyści nie wygrają było pewne już od co najmniej ustąpienia Tony'ego Blaira ze stanowiska premiera. A ostatnie miesiące, które ujawniły afery finansowe, związane z politykami tej frakcji były potwierdzeniem tych tendencji. Do tego jeszcze dochodził brak charyzmy Gordona Browna, nie wspominając o ostatnich gafach przez niego popełnianych.
Z europejskiego punktu widzenia powrót konserwatystów do władzy oznaczać może, iż nie nastąpi ściślejsza integracja Wielkiej Brytanii z resztą Unii Europejskiej. Prawdopodobnie też brytyjscy konserwatyści dalej pozostaną wewnątrz europarlamentarnej frakcji Konserwatystów i Reformatów, nie wracając do chadeckiej rodziny.
Najciekawsze w tych wyborach były dwie kwestie: wysoka pozycja liberałów, którym udało się wejść do parlamentu i, co jest tego konsekwencją, nowy układ sił w Wielkiej Brytanii. Początkowo rozważane były trzy warianty rozwoju sytuacji: powstanie rządu mniejszościowego konserwatystów, koalicji konserwatystów z liberałami lub też koalicji labourzystów i liberałów. Gorszy jednak niż wcześniej oczekiwano wynik liberałów sprawia, że ich koalicja z Partią Pracy byłaby za słaba na przejęcie władzy.
Te wybory potwierdzają też tezę, że Europa w czasach kryzysu bardziej się skłania na prawo niż na lewo. Większość wcześniejszych wyborów w innych krajach udowadniała tę tezę.Z europejskiego punktu widzenia powrót konserwatystów do władzy oznaczać może, iż nie nastąpi ściślejsza integracja Wielkiej Brytanii z resztą Unii Europejskiej. Prawdopodobnie też brytyjscy konserwatyści dalej pozostaną wewnątrz europarlamentarnej frakcji Konserwatystów i Reformatów, nie wracając do chadeckiej rodziny.