Zamieszki w Tajlandii. Jedna osoba zabita, są ranni

Zamieszki w Tajlandii. Jedna osoba zabita, są ranni

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tajlandzka armia zagroziła, że może użyć siły wobec antyrządowych demonstrantów, którzy budują nowe barykady na zewnątrz swego głównego obozowiska w centrum Bangkoku, gdzie opozycjoniści koczują i protestują już od kilku tygodni. - Nie pozwolimy na tworzenie nowych punktów kontrolnych na zewnątrz obozowiska i jeśli będzie trzeba użyjemy siły do rozpędzenia tłumu. Chcemy ograniczyć obszar, na którym odbywa się protest - powiedział rzecznik armii Sansern Kaewkamnerd. Dziś wojsko ostrzelało demonstrantów gumowymi kulami i użyło przeciw nim gazu. W czasie starć jedna osoba zginęła, a dwanaście zostało rannych. Były premier Thaksin Shinawatra wezwał rząd do wycofania armii i podjęcia negocjacji z protestującymi.
Tajlandzka armia użyła gazu łzawiącego wobec kilkudziesięciu manifestantów, którzy usiłowali powstrzymać żołnierzy zmierzających w kierunku okupowanego od tygodni przez opozycjonistów centrum handlowego w Bangkoku. Protestujący podpalili autobus, żeby powstrzymać napierające na nich wojsko. W odpowiedzi wojsko zaczęło strzelać do demonstrantów gumowymi kulami.

Setki protestujących zebrały się przed nocnym targiem Suan Lum, żeby powstrzymać żołnierzy idących w kierunku głównego centrum bankowo-handlowego w mieście. Wojsko poprzedniego dnia powtórzyło ostrzeżenie, że zamknie pierścieniem pojazdów pancernych śródmieście stolicy, okupowane przez 10 do 20 tysięcy manifestantów, tzw. czerwonych koszul - zwolenników obalonego w 2006 premiera Thaksina Shinawatry, który próbował wprowadzić pewne reformy na rzecz uboższych warstw ludności. W czwartek w Bangkoku doszło do starć między wojskiem a "czerwonymi koszulami", w których zginęła jedna osoba, a osiem zostało rannych.

Wśród rannych jest generał Khattiya Sawasdipol, alias Seh Daeng, który został postrzelony w głowę przez snajpera, gdy udzielał wywiadu dziennikarzowi na jednej z barykad, jakie demonstranci ustawili wokół centrum handlowego. Armia zaprzecza, że na miejsce protestu wysłała snajperów. Generał Khattiya, zwieszony w obowiązkach od stycznia, nie ukrywał w ostatnich dniach, że nie akceptuje rządowego planu wyjścia z kryzysu. Zaczął popierać "czerwone koszule" i stał się wojskowym strategiem opozycjonistów.

Wieczorem rząd premiera Abhisita Vejjajivy ogłosił stan wyjątkowy w Bangkoku i okolicach oraz w piętnastu innych prowincjach Tajlandii. Swoją ambasadę zamknęły Stany Zjednoczone, wyrażając "głębokie zaniepokojenie" z powodu zamieszek. W sumie w starciach, do których doszło w ostatnich tygodniach, zginęło w Bangkoku 29 osób, a ponad 900 zostało rannych.

PAP, arb