- W tej chwili wprowadzanie godziny policyjnej nie jest konieczne - powiedział zastępca szefa Sztabu Generalnego Aksara Kerdphol. Wyjaśnił, że decyzję o rezygnacji z godziny policyjnej podjęto z uwagi na dobro cywilnych mieszkańców, a także z powodu względnego uspokojenia sytuacji.
Wcześniej źródła rządowe informowały, że godzina policyjna miała obowiązywać w niektórych częściach stolicy już od niedzielnego wieczoru.
Rzecznik armii pułkownik Sansern Kaewkamnerd zapowiadał także, że władze wyślą w rejon protestów pracowników Czerwonego Krzyża i ochotników, których zadaniem będzie "przekonanie mieszkańców, zwłaszcza kobiet, dzieci i ludzi starszych, do opuszczenia dzielnicy".
W czasie niedzielnych zamieszek w centrum Bangkoku zginęła jedna osoba. Jest to 25. ofiara śmiertelna zaciekłych starć, które wybuchły w czwartek.
Tymczasem lider protestujących Nattawut Saikua powiedział, że jego obóz jest gotowy do podjęcia negocjacji z rządem w celu zakończenia kryzysu, ale pod warunkiem, że z ulic zniknie wojsko. Demonstranci chcą też, by w dialogu pośredniczyli przedstawiciele ONZ, ponieważ "w Tajlandii nie ma żadnej wystarczająco neutralnej organizacji".
Główne miejsce protestu, obejmujące powierzchnię 3 kilometrów kwadratowych, jest okupowane od pięciu tygodni. Akcję tę prowadzą przedstawiciele uboższych warstw społeczeństwa, oskarżających władze o lekceważenie ich interesów i domagających się przeprowadzenia przedterminowych wyborów. Ze względu na ubiór nazywani są "czerwonymi koszulami".
Protestujący zarzucają obecnej koalicji rządowej, że doszła do władzy dzięki manipulacjom sądowym i poparciu wojskowych. Większość demonstrantów to zwolennicy obalonego w 2006 roku premiera Thaksina Shinawatry, który próbował wprowadzić pewne reformy na rzecz uboższych warstw ludności.PAP, mm