Burmistrz Londynu Boris Johnson zagroził, że w drodze nakazu sądowego usunie miasteczko namiotowe, które wyrosło w ostatnich tygodniach na trawniku przed budynkiem parlamentu w sercu brytyjskiej metropolii. Miasteczko założyło 1 maja kilkudziesięciu przeciwników wojny w Afganistanie, socjalistów, anarchistów, obrońców środowiska i przeciwników globalnego ocieplenia. Mieszkańcy miasteczka tłumaczą, że ich protest jest pokojowy.
Koczujący przed budynkiem parlamentu mieszkańcy miasteczka namiotowego, nazywanego przez nich "Wioską Demokracji", zagrozili, że w razie usunięcia ich siłą powrócą i wznowią protest. W środę jeden z nich, imieniem Seamus, wspiął się na rusztowanie przed parlamentem i rozwiesił transparent z napisem "Szanujemy żołnierzy, ale nie popieramy wojny". - To wojna bez wroga, to wojna prewencyjna, to wojna nielegalna - powiedział jeden z aktywistów, nawiązując do wojny w Afganistanie.
Policja udaremniła próbę wejścia na teren parlamentu dwóch antywojennych aktywistów ubranych w żółte kamizelki ochronne i białe kaski. Trzeciemu - Seamusowi - udało się uniknąć zatrzymania i wspiąć na wysokość ok. 20 m. Najstarszym uczestnikiem protestu, koczującym w namiocie przed parlamentem, jest Brian Haw, który rozpoczął antywojenną akcję przed laty, protestując początkowo przeciwko sankcjom ONZ wobec Iraku.
Właścicielem porośniętego trawą skweru przed budynkiem parlamentu są władze miejskie Londynu (GLA). Liczą one, że zdołają przekonać sąd do usunięcia koczujących, powołując się na rozporządzenia porządkowe. Prawnicy ostrzegają jednak, że może to się okazać skomplikowane i przewlekłe.PAP, arb