Nie było problemu z wyborem nowego dowódcy wojsk koalicji międzynarodowej w Afganistanie na miejsce zdymisjonowanego generała McChrystala, który zapłacił karę za zbytnią gadatliwość swoją, a przede wszystkim swoich podwładnych. Kandydat mógł być tylko jeden.
Chociaż przeciwko wyrzuceniu generała Stanleya McChrystala przemawiało wiele argumentów, prezydent Barack Obama był twardy. Od razu pojawiło się pytanie, czy nie zaszkodzi to afgańskiej misji i NATO, któremu nie idzie w Afganistanie zbyt dobrze. Dowódcą sił międzynarodowych nie może być osoba przypadkowa, lecz doświadczony generał z wizją, potrafiący myśleć nieszablonowo. To nieczęsta cecha wśród wojskowych.
Obama jednak wybrał dobrze. Chyba nie dałoby się lepiej. Generał David Petraeus, który jest nowym dowódcą wojsk koalicji i kontyngentu amerykańskiego, ma za sobą długą karierę wojskową, w tym między innymi w słynnej 101 Dywizji Powietrzno-Desantowej. Służył w Bośni i Hercegowinie, na Haiti, w Kuwejcie oraz piastował wysokie stanowiska dowódcze podczas agresji na Irak. Ostatnio był dowódcą Centralnego Dowództwa – najważniejszego w amerykańskim wojsku, bo kontrolującego konflikt zarówno w Iraku jak i Afganistanie. Na to stanowisko nie powołuje się osób przypadkowych.
Największą zaletą przemawiającą na korzyść Petraeusa nie jest jego doświadczenie, lecz nieszablonowe myślenie. To właśnie on jest uważany za jednego z inicjatorów tak zwanej taktyki „fali" („surge”), którą z powodzeniem zastosowano w Iraku. W pewnym momencie za sprawą Petraeusa Amerykanie zwiększyli swoje zaangażowanie militarne, by złamać opór, przejąć kontrolę nad terytorium Iraku. Warto zauważyć, że Polska pozornie postępuje podobnie – kandydat na prezydenta Bronisław Komorowski niedawno zgodził się na zwiększenie polskiego zaangażowania w Afganistanie, ale teraz mówi o wycofaniu się. Chociaż widać zbieżność postępowania, to nie miejmy złudzeń – w przypadku Petraeusa można mówić o przemyślanej i niekonwencjonalnej taktyce wygrania wojny. W przypadku naszych polityków trudno ich posądzać o zdolność takiego perspektywicznego myślenia i wojskowe umiejętności, lecz co najwyżej o populizm.
O Petraeusie wszyscy wypowiadają się jak najlepiej - ma opinię dowódcy sprawnego i dynamicznego, mającego też rozliczne kontakty. Potrafi współpracować z ludźmi, z którymi się nie zawsze zgadza. Dotyczy to choćby Richarda Holbrooke'a, specjalnego wysłannika Obamy do Pakistanu i Afganistanu. Ważne jest też w tym przypadku, że Petraeus kierował Dowództwem Centralnym, a więc ma dużo szersze spojrzenie niż tylko na Afganistan. Jako szef dowództwa każdego dnia borykał się z wyzwaniami w innych państwach, choćby w Indiach, Pakistanie czy Uzbekistanie. Ta zdolność holistycznego patrzenia na konflikt afgański może być zbawienna.
Petraeus ma tylko jedną ułomność, którą od momentu jego powołania na stanowisko po McChrystalu nieustannie i nie wiadomo czemu się przypomina. W zeszłym tygodniu generał zasłabł podczas przesłuchania w Kongresie. On sam zbagatelizował sprawę zrzucając winę na odwodnienie. Natychmiast nastąpiła eksplozja pytań: a może jest chory? Albo przemęczony? Jeśli tak to czy nadaje się na tak trudną posadę? Niby to niewiele, ale zapewne wątpliwości dotyczące kondycji Petraeusa będą mu towarzyszyć jeszcze przez jakiś czas.
Obama jednak wybrał dobrze. Chyba nie dałoby się lepiej. Generał David Petraeus, który jest nowym dowódcą wojsk koalicji i kontyngentu amerykańskiego, ma za sobą długą karierę wojskową, w tym między innymi w słynnej 101 Dywizji Powietrzno-Desantowej. Służył w Bośni i Hercegowinie, na Haiti, w Kuwejcie oraz piastował wysokie stanowiska dowódcze podczas agresji na Irak. Ostatnio był dowódcą Centralnego Dowództwa – najważniejszego w amerykańskim wojsku, bo kontrolującego konflikt zarówno w Iraku jak i Afganistanie. Na to stanowisko nie powołuje się osób przypadkowych.
Największą zaletą przemawiającą na korzyść Petraeusa nie jest jego doświadczenie, lecz nieszablonowe myślenie. To właśnie on jest uważany za jednego z inicjatorów tak zwanej taktyki „fali" („surge”), którą z powodzeniem zastosowano w Iraku. W pewnym momencie za sprawą Petraeusa Amerykanie zwiększyli swoje zaangażowanie militarne, by złamać opór, przejąć kontrolę nad terytorium Iraku. Warto zauważyć, że Polska pozornie postępuje podobnie – kandydat na prezydenta Bronisław Komorowski niedawno zgodził się na zwiększenie polskiego zaangażowania w Afganistanie, ale teraz mówi o wycofaniu się. Chociaż widać zbieżność postępowania, to nie miejmy złudzeń – w przypadku Petraeusa można mówić o przemyślanej i niekonwencjonalnej taktyce wygrania wojny. W przypadku naszych polityków trudno ich posądzać o zdolność takiego perspektywicznego myślenia i wojskowe umiejętności, lecz co najwyżej o populizm.
O Petraeusie wszyscy wypowiadają się jak najlepiej - ma opinię dowódcy sprawnego i dynamicznego, mającego też rozliczne kontakty. Potrafi współpracować z ludźmi, z którymi się nie zawsze zgadza. Dotyczy to choćby Richarda Holbrooke'a, specjalnego wysłannika Obamy do Pakistanu i Afganistanu. Ważne jest też w tym przypadku, że Petraeus kierował Dowództwem Centralnym, a więc ma dużo szersze spojrzenie niż tylko na Afganistan. Jako szef dowództwa każdego dnia borykał się z wyzwaniami w innych państwach, choćby w Indiach, Pakistanie czy Uzbekistanie. Ta zdolność holistycznego patrzenia na konflikt afgański może być zbawienna.
Petraeus ma tylko jedną ułomność, którą od momentu jego powołania na stanowisko po McChrystalu nieustannie i nie wiadomo czemu się przypomina. W zeszłym tygodniu generał zasłabł podczas przesłuchania w Kongresie. On sam zbagatelizował sprawę zrzucając winę na odwodnienie. Natychmiast nastąpiła eksplozja pytań: a może jest chory? Albo przemęczony? Jeśli tak to czy nadaje się na tak trudną posadę? Niby to niewiele, ale zapewne wątpliwości dotyczące kondycji Petraeusa będą mu towarzyszyć jeszcze przez jakiś czas.