Nie wiadomo, komu przypadną pozostałe miejsca, ale według projekcji ogłoszonych przez TV ABC, konserwatyści ostatecznie zdobędą 73 mandaty, a laburzyści - 72. Niezależni uzyskają 4 mandaty, a Zieloni - jeden i po raz pierwszy wejdą do parlamentu. Obie główne partie już zabiegają o ich poparcie.
Premier Julia Gillard, która objęła to stanowisko w czerwcu, po przeprowadzeniu zręcznej "detronizacji" Kevina Rudda ze stanowiska szefa rządu i przywódcy partii, zadeklarowała po zakończeniu niedzielnego głosowania gotowość pozostania u steru rządów. - Pozostało kilka dni napiętego oczekiwania, ale nadal będziemy walczyli o utworzenie rządu tego kraju - powiedziała pani Gillard na konferencji prasowej.
Jej przeciwnik, konserwatysta Tony Abbott, któremu prognozy wyborcze nie dawały zwycięstwa, oświadczył na triumfalnym spotkaniu swych zwolenników w jednym z hoteli w Sydney: "Labour Party straciła swą dominującą pozycję".
Australijskie media elektroniczne, analizując na gorąco wyniki wyborów, wskazują jako przyczynę porażki laburzystów zapowiedź podniesienia o 40 proc. podatków płaconych przez potężny australijski przemysł górniczy. Zareagował on kampanią medialną wymierzoną przeciwko rządowi, mimo iż Australia pozostała jednym z niewielu krajów świata, który nie odczuł skutków światowego kryzysu gospodarczego.
We własnej partii ambitna pani Gillard straciła sporo ze swej popularności zdobytej u boku poprzedniego premiera, Kevina Rudda, ze względu na bezwzględność, z jaką wykorzystała w czerwcu tego roku jego bardzo osłabione notowania w sondażach.PAP, ps