Kadafi na trzydziestu ogierach atakuje Rzym

Kadafi na trzydziestu ogierach atakuje Rzym

Dodano:   /  Zmieniono: 
Włosi nie mają prawa narzekać na nudę. Premier Berlusconi, który ostatnio zapowiedział, że będzie żył 120 lat teraz zajął się hucznym świętowaniem przyjaźni włosko-libijskiej. Jego stary znajomy Muammar Kadafi przyleciał z tej okazji do Rzymu ze świtą, w której skład weszło m.in. 30 koni arabskich, gigantycznym namiotem i garderobą spakowaną na pokładzie czterech samolotów. Boski Silvio musiał być zachwycony takim rozmachem.
Podczas swojej poprzedniej wizyty w Rzymie Kadafi rozłożył się ze swoim dobytkiem w ogrodach położonych wokół Galerii Borghese. Także tym razem przyjechał z dobytkiem, aby godnie uczcić drugą rocznicę podpisania układu o przyjaźni między krajami. A przyjaźń ta jest wyjątkowo materialna, bo Libia zyska na niej 5 miliardów dolarów w ramach rekompensaty za włoską okupację. Berlusconi zdecydował się zapłacić wysoką cenę za spokój sumienia i płonne obietnice ze strony Kadafiego. Ten ostatni zobowiązał się ograniczyć nielegalną imigrację oraz zwiększyć inwestycje w włoskie firmy.

Il Cavaliere nie chodzi jednak o gładkie słowa libijskiego lidera. Bardziej zależy mu zapewne na soczyście medialnych wypowiedziach libijskiego pułkownika, które skutecznie przyciągają uwagę mediów odciągając je od merytorycznej dyskusji. Bo czy jest ktoś kto nie zareaguje na wypowiedzi w rodzaju "Islam powinien być religią całej Europy"? Żeby włosko-libijski show dobrze wyglądał, politykom towarzyszyły wynajęte hostessy. Ponoć zarobiły 70 euro za samo słuchanie wykładów Kadafiego. Prawdopodobnie to jedyny zysk z obchodów, bo ciężko za taki uznać nie do końca jasne układy między krajami w sektorze bankowym.

Zastanawia tylko fakt, że Włosi tak łatwo dają się wpędzić w rolę konferansjera spektaklu Kadafiego. Sentymenty i schematy postkolonialne nie powinny przecież dyktować racji stanu i kierunków polityki zagranicznej, bądź co bądź, dużego państwa Unii Europejskiej. Tylko opozycja nie pozostawiła suchej nitki na obchodach, które nie dość, że były bardzo drogie, to jeszcze po raz kolejny postawiły Włochów w dyskomfortowej sytuacji gospodarza, który z wielką radością wita człowieka nagminnie łamiącego prawa człowieka, nie wspominając nawet o zasadach demokracji. Czyżby znów chodziło o odciągnięcie uwagi od rzeczywistych bolączek Półwyspu? A może Berlusconi postradał zmysły i pora go zastąpić?

Włoskie problemy umiejętnie tuszowane przez administrację premiera nie znikną jednak tak łatwo, jak namiot, który Kadafi rozłożył w Rzymie przed Akademią Libijską. Znowu będzie trzeba czarować medialnie. Głos Berlusconiego zabrzmi na mającym się niebawem ukazać krążku z balladami. Pierwszy Libijczyk z pewnością wpadnie na premierę, by odciągnąć nieco uwagę opinii publicznej od deficytu i problemów służby zdrowia.