Start kampanii wyborczej w Bośni i Hercegowinie

Start kampanii wyborczej w Bośni i Hercegowinie

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Bośni i Hercegowinie rozpoczęła się w piątek kampania wyborcza przed rozpisanym na 3 października, szóstymi od zakończenia w 1995 r. wojny, wyborami powszechnymi. Z sondaży wynika, że u władzy pozostaną główne partie nacjonalistyczne.
Do głosowania uprawnionych jest 3,1 mln mieszkańców obu autonomicznych części Bośni i Hercegowiny (BiH): Republiki Serbskiej i federacji muzułmańsko-chorwackiej. Wybierać będą trzech członków Prezydium BiH, które pełni kolegialnie funkcję głowy państwa, a także prezydenta Republiki Serbskiej oraz parlamenty: całej BiH, obu jednostek autonomicznych państwa i 10 kantonów, na które podzielona jest federacja muzułmańsko-chorwacka.

Zachód ma nadzieję, że w wyniku wyborów zmieni się krajobraz polityczny BiH, zdominowany przez przywódców skupiających się bardziej na etnicznych podziałach niż na reformach koniecznych, aby zbliżyć ten kraj do Unii Europejskiej - pisze agencja EFE. Jak jednak zauważa, z sondaży wynika, że u władzy pozostaną główne partie nacjonalistyczne, które dotychczas blokowały reformy.

Według badania przeprowadzonego pod koniec sierpnia przez Narodowy Instytut Demokratyczny (NDI), największe szanse na wybór do Prezydium, którego przewodniczący zmienia się rotacyjnie co osiem miesięcy, mają jego obecni członkowie: Bośniak (Muzułmanin) Haris Silajdżić, Serb Nebojsza Radmanović i Chorwat Żeljko Komszić. W walce o urząd prezydenta Republiki Serbskiej faworytami są: aktualny premier Milorad Dodik oraz Ognjen Tadić z opozycyjnej koalicji. W wyborach wystartuje łącznie 39 partii politycznych i 11 koalicji.

Za dużo piasku w trybach

Wysoki przedstawiciel wspólnoty międzynarodowej w BiH Valentin Inzko w piątek po spotkaniu w Sarajewie z prezydentem Turcji Abdullahem Gulem zadeklarował, że wybory powinny zakończyć wreszcie trwający od lat zastój w kraju. - W tych trybach jest za dużo piasku i niebezpiecznej secesjonistycznej retoryki - powiedział Inzko.

Jak pisze agencja dpa, trzy narody zamieszkujące BiH są tak skłócone, że od zakończenia wojny domowej z lat 1992-1995 kraj tkwi w impasie, czego nie mogła zmienić przez ostatnie lata nawet pomoc Międzynarodowego Funduszu Walutowego w wysokości 1,2 mld euro i armia ekspertów. Nie wprowadzono reformy wydatków publicznych, w tym ograniczenia wysokich wypłat rent dla weteranów wojny i wysokich emerytur. Podczas gdy Serbowie chcą niemal nieograniczonej niezależności i regularnie grożą oddzieleniem się od Bośni, muzułmańska większość chce wzmocnienia władz centralnych. Znaczną część wydatków rządowych jest konsumowana przez przerośniętą wskutek skomplikowanego procesu odbudowy państwa administrację. Brak reform jest też powodem, że kraj nie czyni postępów w kierunku przystąpienia do UE i NATO.

Gdy w lipcu Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze uznał, że deklaracja niepodległości Kosowa, ogłoszona w lutym 2008 roku, nie stanowi naruszenia prawa międzynarodowego, władze Republiki Serbskiej uznały to za dobry prognostyk dla swych tendencji separatystycznych. W wywiadzie dla agencji Reutera premier Dodik wyraził nadzieję, że Republika Serbska uzyska autonomię w ciągu najbliższych czterech lat. - Poczekamy nawet 10 lat, jeśli konieczne, aby zachować pokój. Mamy polityczne prawo do określenia naszego statusu - oświadczył.

zew, PAP