Pierwszy reprezentuje francuskojęzyczną Partię Socjalistyczną, dominującą w pejzażu politycznym na południu kraju i w Brukseli; drugi zaś flamandzkich nacjonalistów z partii N-VA, którzy po tegorocznych, przyspieszonych wyborach w lipcu zostali największą siłą polityczną kraju, głosząc hasła dalszego uniezależnienia Flandrii.
Obaj "dostali misję mediacji w celu wznowienia negocjacji o sformowaniu rządu" - głosi komunikat Pałacu Królewskiego. "To konieczne, by zapewnić dobrobyt gospodarczy i socjalny obywateli a także zapewnić trwałą reformę naszych instytucji" - podkreślono w komunikacie. W niedzielę obaj politycy omówili metodę negocjacji; we wtorek mają rozpocząć wielopartyjne konsultacje.
Niemal trzy miesiące po wyborach parlamentarnych Belgia nie ma nowego rządu, gdyż partiom flamandzkim i francuskojęzycznym nie udało się uzgodnić reformy kraju i wzmocnienia regionów kosztem państwa federalnego, bez czego nie można zacząć rozmów koalicyjnych. Kolejne propozycje kompromisu wysuwane przez Di Rupo nie zadowoliły głównego partnera w rozmowach, a jednocześnie jego rywala politycznego, lidera N-VA Barta De Wevera.
Kością niezgody są nadal prawa wyborcze i językowe frankofonów żyjących we flamandzkich gminach pod Brukselą (znanych jako okręg wyborczy BHV), oraz przede wszystkim finansowanie regionów, w tym zadłużonej, zdominowanej przez frankofonów belgijskiej stolicy. Do zbliżenia stanowisk nie wystarczyła zgoda frankofonów na przeniesienie na poziom tworzących belgijską federację regionów i wspólnot językowych kolejnych kompetencji: w dziedzinie zdrowia, zatrudnienia, obrony cywilnej, zasiłków społecznych czy turystyki.
Strona frankofońska zrzuciła odpowiedzialność za fiasko w negocjacjach wprost na N-VA, a także na flamandzką partię chadecką CD&V urzędującego wciąż premiera Yvesa Leterme'a.
Zdaniem komentatorów, do zgody może skłonić polityków jedynie groźba finansowego ataku spekulacyjnego na Belgię, która nie wychodzi z kryzysu rządowego, a jednocześnie ma dług publiczny zbliżający się do 100 proc. PKB. Politycy za wszelką cenę chcą uniknąć najgorszego rozwiązania, jakim byłoby rozpisanie kolejnych w tym roku wyborów parlamentarnych, które groziłyby dalszym wzmocnieniem N-VA.
Tymczasem w weekend niektórzy politycy zaczęli wprost mówić o groźbie rozpadu kraju. "Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie, bowiem w przypadku podziału (na Flandrię i Walonię) największą cenę zapłacą najsłabsi" - powiedziała francuskojęzyczna, socjalistyczna minister zdrowia i spraw społecznych Laurette Onkelinx w wywiadzie dla bulwarówki "La Derniere Heure".
Od 1 lipca Belgia sprawuje rotacyjną, półroczną prezydencję w Unii Europejskiej. Jednak zarówno program, jak i bieżące sprawowanie unijnego przewodnictwa są przedmiotem konsensu między partiami po obu stronach granicy językowej i nie pojawiają się w debacie politycznej. Za sprawy bieżące wciąż odpowiada dotychczasowy gabinet Leterme'a, który podał się do dymisji.
pap, em