Zdaniem Jaroslava Zavadila z Konfederacji Związków Zawodowych (KOS), w mieście demonstrowało 40 tysięcy ludzi. Wcześniej policja podawała, że było około 20 tysięcy osób. W proteście uczestniczyli przedstawiciele 19 związków z całego kraju. Do stolicy Czech dowiozły ich autobusy, a z czeskiego Śląska do Pragi przyjechał specjalny pociąg.
Demonstranci skandowali antyrządowe hasła oraz grali na różnych instrumentach. "Obetnijcie własne pensje", "Nas karzecie, sami kradniecie", "Również sądownictwo domaga się sprawiedliwości" - głosiły niektóre napisy na transparentach. Pojawiły się także karykatury ministra spraw wewnętrznych Radka Johna i autora rządowego programu oszczędnościowego, szefa resortu finansów Miroslava Kalouska.
Ze względu na tłumy część centrum Pragi była całkowicie nieprzejezdna. Kilkudziesięciu demonstrantów wdarło się też na chwilę do siedziby MSW. Włączyli tam syrenę i grali na piszczałkach. Związki zawodowe protestują przede wszystkim przeciw redukcji pensji i planowanym zwolnieniom. Rząd zapowiedział, że pensje większości pracowników sfery budżetowej spadną o 10 proc. Minister John w poniedziałek obiecał policjantom i strażakom, że ich wynagrodzenia zmaleją tylko o 6,3 proc., ci jednak nie dali wiary słowom ministra i nie zrezygnowali z protestu.
Szef rządu oświadczył, że władze nie zrezygnują ze swych projektów pod naciskiem manifestantów. Wyraził jednak chęć do dalszych rozmów ze związkowcami. - Muszę powiedzieć, że z przedstawicielami związków zawodowych rozmawiałem, rozmawiam i dalej będę rozmawiał. Także podczas negocjacji komisji trójstronnej bardzo otwarcie oświadczyłem, że rząd w żadnym wypadku nie odstąpi od obniżenia poziomu wynagrodzeń w sektorze publicznym o dziesięć procent - powiedział Neczas.
Minister pracy i spraw socjalnych Jaromir Drabek potwierdził, że trwają negocjacje w sprawie konkretnych kroków dotyczących obniżki pensji pracowników sfery budżetowej. Skrytykował związki za organizowanie protestu w czasie rozmów. O demonstracji w Pradze mówił też prezydent Czech Vaclav Klaus. Jego zdaniem protest niczego nie załatwi. Przypomniał natomiast, że do oszczędzania zmuszone są obecnie wszystkie kraje, a więc i Czechy.
- Państwo wydawało więcej pieniędzy, niż miało. To ewidentne. Ludzie tacy jak ja zwracali na to uwagę niemal przez całe ostatnie dziesięciolecie. Kiedyś musiało się to skończyć - podkreślił czeski przywódca. Demonstrantów poparli natomiast socjaldemokraci. Wiceszef Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej (CzSSD) Bohuslav Sobotka powiedział, że rząd powinien coś poradzić na niedostatek funduszy w budżecie. Zaproponował m.in. wprowadzenie podatku progresywnego, a także wyższego opodatkowania hazardu.
Związkowcy podali, że ich protest nie kończy się na pojedynczej demonstracji i są przygotowani do dalszych akcji.
- Nie chcemy i nie będziemy nikomu grozić, chcemy jedynie ostrzec rząd, posłów i senatorów, że o swoje sprawy będziemy walczyć, a gdy zajdzie taka potrzeba, także się bić. Przygotujmy się na to, że bój się nie kończy, że ruszymy do dalszych starć - powiedział Jaroslav Zavadil z KOS.
ap, PAP