W myśl projektowanych zapisów w krajach UE każdej kobiecie po urodzeniu dziecka - niezależnie od tego, czy jest zatrudniona na podstawie umowy o pracę, o dzieło, czy prowadzi własną działalność gospodarczą - przysługiwałoby 18 lub 20 tygodni w pełni płatnego urlopu, natomiast mężczyznom - dwa tygodnie. Po powrocie z urlopu obowiązywałby 6- lub 12-miesięczny okres ochrony stosunku pracy - pracownica nie mogłaby być zwolniona, miałaby gwarancję powrotu do pracy na tych samych warunkach. O ostatecznym kształcie dyrektywy zdecydują europosłowie na najbliżej sesji PE w Strasburgu.
Cymański tłumaczył, że dyrektywa budzi kontrowersje, ponieważ - choć obowiązuje zgoda co do tego, że ze względu na sytuację demograficzną w Europie trzeba wprowadzać rozwiązania prorodzinne - są one kosztowne. - W Polsce mamy dość długie urlopy macierzyńskie w porównaniu z innymi krajami UE, wprowadzenie tej dyrektywy zwiększyłoby jednak ochronę kobiet po powrocie do pracy, zrównałoby także sytuację matek zatrudnionych na etacie z tymi, które np. prowadzą własne firmy. Będzie także okazją do dyskusji na temat polskiej polityki prorodzinnej, która z kolei na tle innych państw europejskich wypada raczej słabo - mówił Cymański. Eurodeputowany zwrócił uwagę m.in. na niskie zasiłki rodzinne w Polsce, niskie progi dochodowe, utrudniony dostęp do przedszkoli. - Brak polityki prorodzinnej nie zachęca do posiadania dzieci, a załamanie demograficzne, które nam grozi, może mieć fatalne skutki - przekonywał.
W ocenie Cymańskiego kierunek, który wyznacza projektowana dyrektywa, jest dobry. Pozytywnie ocenił m.in. zachęcanie ojców do opieki nad dziećmi, zaznaczył jednak, że "mężczyzna powinien pomóc kobiecie, ale jej nie zastąpi". Wyraził przekonanie, że PE przyjmie dyrektywę, nie wykluczył jednak, że debata nad nią będzie burzliwa, gdyż nie wszystkie kraje są zwolennikami gwarancji, które miałaby wprowadzić. - Wielka Brytania nie chce przyjęcia tych regulacji. Ale u nich młodzi rodzice mają wiele innych przywilejów, mają inne instrumenty polityki prorodzinnej - mówił Cymański.
PAP, arb