Zaplanowane na 2 listopada uzupełniające wybory do Kongresu oraz na większość stanowisk gubernatorów stanowych raczej nie przyniosą poważnej zmiany układu sił na amerykańskiej scenie politycznej. Prawdopodobnie doprowadzą jednak do zmian w łonie Partii Demokratycznej.
Słabnące notowania Baracka Obamy, który w opinii Amerykanów niezbyt dobrze radzi sobie w roli prezydenta, bezpośrednio przekładają się na szanse poszczególnych kandydatów. Nie powinno więc dziwić, że lokalni politycy od kilku tygodni próbują mniej lub bardziej wyraźnie odciąć się polityki rządu w Waszyngtonie i tym samym odzyskać utracone głosy rozczarowanych wyborców. Mimo tej nieformalnej (choć rzucającej się w oczy) niechęci, prezydent postanowił aktywnie włączyć się w kampanię i swoją obecnością wesprzeć demokratycznych kandydatów w niektórych stanach, co nie wszędzie wzbudziło entuzjazm lokalnych liderów. Symbolem buntu stał się w ostatnich dniach demokratyczny kandydat na gubernatora stanu Rhode Island Frank Caprio, który w wywiadzie radiowym stwierdził w mało wyszukany sposób, że poparcie dla niego pierwszy czarnoskóry prezydent USA może sobie wsadzić w d... .
Caprio, wciąż urzędujący skarbnik Rhode Island, wyraził w niezadowolenie z faktu, iż podczas wizyty w tym stanie Barack Obama ani słowem nie poparł kandydata swojej partii w nadchodzących wyborach. Dwuznaczności całej sytuacji nadaje fakt, iż jednym z rywali Demokraty jest, oprócz Republikanina, kandydat niezależny Lincoln Chafee, wieloletni przyjaciel Obamy. Chafee poparł obecnego prezydenta przed ostatnim wyborami prezydenckim porzucając jednocześnie szeregi Partii Republikańskiej. Gdyby brak poparcia dla Caprio był jedynie odosobnionym przypadkiem nielojalności prezydenta wobec lokalnego działacza, być może nie miałby znaczącego wpływu na wynik w innych stanach, ale w połączeniu z dynamicznie rosnącą popularnością konserwatywnego ruchu herbacianego ("Tea Party") oraz uśpionym od czasu prawyborów konfliktem w łonie Partii Demokratycznej z pozoru błahy konflikt Obamy z Caprio może mieć znaczący wpływ na wynik wyborów.
A Demokraci mają się czego obawiać, bo o ile utrata stanowisk gubernatorów nie będzie dla nich przeszkodą w realizacji programu kosztownych reform, w tym sztandarowej zmiany sytemu opieki zdrowotnej, o tyle utrata przewagi w Kongresie skutecznie zablokuje kolejne etapy tego projektu. Obecnie posiadają oni zdecydowaną większość zarówno w Senacie (57 mandatów plus dwóch senatorów niezależnych sympatyzujących z Demokratami przeciw 41 mandatom republikańskim) jaki i w Izbie Reprezentantów (255 mandatów na 435 miejsc) co gwarantuje prezydenckiej administracji swobodną realizację rozmaitych projektów.
Wpadki, takie jak ta w Rhode Island, mogą więc zachwiać pozycją Obamy wewnątrz Partii Demokratycznej, w której wciąż istnieje wpływowe, reagujące z entuzjazmem na jego wpadki, skrzydło Hilary Clinton, ale raczej nie sprawią, że wyborcy ostentacyjnie zagłosują na Republikanów. Dla Amerykanów hasło zmiany jest wciąż aktualne, chociaż ostatnie miesiące pokazały jak wielkie koszty będą się z nim wiązać.
Caprio, wciąż urzędujący skarbnik Rhode Island, wyraził w niezadowolenie z faktu, iż podczas wizyty w tym stanie Barack Obama ani słowem nie poparł kandydata swojej partii w nadchodzących wyborach. Dwuznaczności całej sytuacji nadaje fakt, iż jednym z rywali Demokraty jest, oprócz Republikanina, kandydat niezależny Lincoln Chafee, wieloletni przyjaciel Obamy. Chafee poparł obecnego prezydenta przed ostatnim wyborami prezydenckim porzucając jednocześnie szeregi Partii Republikańskiej. Gdyby brak poparcia dla Caprio był jedynie odosobnionym przypadkiem nielojalności prezydenta wobec lokalnego działacza, być może nie miałby znaczącego wpływu na wynik w innych stanach, ale w połączeniu z dynamicznie rosnącą popularnością konserwatywnego ruchu herbacianego ("Tea Party") oraz uśpionym od czasu prawyborów konfliktem w łonie Partii Demokratycznej z pozoru błahy konflikt Obamy z Caprio może mieć znaczący wpływ na wynik wyborów.
A Demokraci mają się czego obawiać, bo o ile utrata stanowisk gubernatorów nie będzie dla nich przeszkodą w realizacji programu kosztownych reform, w tym sztandarowej zmiany sytemu opieki zdrowotnej, o tyle utrata przewagi w Kongresie skutecznie zablokuje kolejne etapy tego projektu. Obecnie posiadają oni zdecydowaną większość zarówno w Senacie (57 mandatów plus dwóch senatorów niezależnych sympatyzujących z Demokratami przeciw 41 mandatom republikańskim) jaki i w Izbie Reprezentantów (255 mandatów na 435 miejsc) co gwarantuje prezydenckiej administracji swobodną realizację rozmaitych projektów.
Na szczęście dla Demokratów ich słabość jest równoważona przez słabość ich rywali. Dlatego mimo spadających słupków poparcia dla drużyny Obamy trudno się spodziewać aby Republikanie, wciąż nie potrafiący wyłonić lidera, który byłby chociaż w połowie tak popularny jak Barack Obama mogli odzyskać przewagę w obu izbach. O słabości Partii Republikańskiej świadczy w dużej mierze poparcie jakiego wyborcy udzielili kandydatom wskazywanym przez Tea Parties. A "herbaciani kandydaci" znajdują się w opozycji i do Obamy, i do republikańskiego establishmentu. Republikanie tak naprawdę nie wiedzą w jakim stopniu kontrolują ten ruch i na ile przysporzy im on poparcia, a na ile spowoduje odpływ, i tak już niezbyt, licznej grupy wyborców umiarkowanych.
Dlatego właśnie wybory w USA mogą wywrzeć większy wpływ na samą Partię Demokratyczną niż na amerykańską scenę polityczną. Nikt nie wierzy w płynące z Białego Domu zapewnienia iż wyniki w poszczególnych stanach nie będą traktowane jako plebiscyt poparcia dla samego prezydenta. Sam Barack Obama w ciągu tygodnia poprzedzającego wybory odbędzie wyborczy maraton między stanami, w których walka będzie najbardziej wyrównana. To może przynieść efekt, bo mimo ogólnego spadku popularności wywołanego nieporadnością administracji prezydenckiej w obliczu katastrofy ekologicznej w Zatoce Meksykańskiej, czy też niezdecydowaną, wręcz asekuracyjną, postawą wobec budowy islamskiego centrum kulturalnego w pobliżu Ground Zero, obecność prezydenta wciąż przyciąga tłumy.Wpadki, takie jak ta w Rhode Island, mogą więc zachwiać pozycją Obamy wewnątrz Partii Demokratycznej, w której wciąż istnieje wpływowe, reagujące z entuzjazmem na jego wpadki, skrzydło Hilary Clinton, ale raczej nie sprawią, że wyborcy ostentacyjnie zagłosują na Republikanów. Dla Amerykanów hasło zmiany jest wciąż aktualne, chociaż ostatnie miesiące pokazały jak wielkie koszty będą się z nim wiązać.