Historia nie nauczyła jeszcze Amerykanów, że układanie się z rozmaitymi typami spod ciemnej gwiazdy jest niezwykle groźne i w ostatecznym rozrachunku może przynosić więcej szkód niż pożytku.
Sprawa Davida Headleya, syna Amerykanki i pakistańskiego dyplomaty, który naukę zabijania niewiernych w obozie wojskowym talibów łączył ze współpracą z amerykańskim Urzędem ds. Walki z Narkotykami potwierdza, że Amerykanie wciąż mają na usługach „swoich złych ludzi". Ilu? Tego nie wiadomo. Nie wiedzielibyśmy również i o samym Headleyu, gdyby ten związany z handlarzami heroiny przestępca nie obrócił się przeciwko swoim mocodawcom. W ten sposób nieznany nikomu dotąd Headley poszedł w ślady samego… Osamy bin Ladena.
Amerykanie do dziś nie nauczyli się, że postępowanie zgodnie z zasadą „to sk….n, ale to nasz sk…n" może źle się zakończyć. Nadal nie chcą przyjąć do wiadomości, że ludzie stojący na bakier z prawem – jeśli już trzeba korzystać z ich usług – powinny być szczególnie kontrolowane, a wszelkie podejrzenia wobec nich powinny być pieczołowicie sprawdzane. Zwłaszcza, że dzisiejszy wróg USA nr 1 – Osama bin Laden – nauczył się terrorystycznego fachu za pieniądze… Amerykanów, którzy hojnie finansowali działania przywódcy Al-Kaidy, gdy ten rzucał swoich uczniów na sowieckie tanki. W tym samym czasie Amerykanie uzbroili też mudżahedinów, których dziś żołnierze NATO nie są w stanie rozbroić i toczą z nimi niekończącą się wojnę w Afganistanie. A Saddam Husajn? Zanim iracki dyktator zaatakował Kuwejt był, jako wróg Iranu, serdecznym przyjacielem USA. Bo przecież „wróg naszego wroga może być sk…". Przykłady można by dalej mnożyć.
Drugi wniosek jaki płynie z „Headleygate" brzmi: Amerykanie nadal nie potrafią koordynować wysiłków różnych agencji wywiadowczych. Kwestia ta została podniesiona już po zamachach z 11 września 2001 roku. I wiele musiało się zmienić, żeby… wszystko zostało po staremu. Informacje giną gdzieś po drodze w wielkiej, biurokratycznej machinie. 11 września różne agencje posiadały wiele przesłanek do uznania, że może dojść do zamachów – ale informacje te były rozproszone i nikt ich nie połączył w całość. Teraz było podobnie – CIA, FBI i DEA ignorowały doniesienia, że Headley działa na dwa fronty – mimo że udokumentowanych zgłoszeń, że tak się właśnie dzieje było co najmniej pięć.
A może sprawa jest bardziej skomplikowana? Istnieją przesłanki do uznania, że podejrzenia świadomie zignorowano. Jeśli tak się stało stawia to Amerykanów w jeszcze gorszym świetle – bowiem naraziły szwank nie tylko swoje bezpieczeństwo, ale również bezpieczeństwo swoich sojuszników. Headley był bowiem jednym z organizatorów krwawego zamachu w Bombaju z 2008 roku, w którym zginęło niemal 200 osób. Innymi słowy, przymykano oko na terrorystyczne wyskoki Headleya, bowiem ten był zbyt cenny, by go aresztować, a przede wszystkim dlatego, że spiskował nie przeciwko Stanom Zjednoczonym, lecz Indiom. Amerykanie mogli uznać, że lepiej nie ostrzegać sojuszników, bo byłby to jasny dowód na prowadzenie niebezpiecznych gier wywiadowczych na terytorium Indii.
To oczywiście tylko spekulacja. Niezależne jednak jak było naprawdę - Amerykanie znów wyhodowali niebezpiecznego potwora, który zerwał się z łańcucha.
Amerykanie do dziś nie nauczyli się, że postępowanie zgodnie z zasadą „to sk….n, ale to nasz sk…n" może źle się zakończyć. Nadal nie chcą przyjąć do wiadomości, że ludzie stojący na bakier z prawem – jeśli już trzeba korzystać z ich usług – powinny być szczególnie kontrolowane, a wszelkie podejrzenia wobec nich powinny być pieczołowicie sprawdzane. Zwłaszcza, że dzisiejszy wróg USA nr 1 – Osama bin Laden – nauczył się terrorystycznego fachu za pieniądze… Amerykanów, którzy hojnie finansowali działania przywódcy Al-Kaidy, gdy ten rzucał swoich uczniów na sowieckie tanki. W tym samym czasie Amerykanie uzbroili też mudżahedinów, których dziś żołnierze NATO nie są w stanie rozbroić i toczą z nimi niekończącą się wojnę w Afganistanie. A Saddam Husajn? Zanim iracki dyktator zaatakował Kuwejt był, jako wróg Iranu, serdecznym przyjacielem USA. Bo przecież „wróg naszego wroga może być sk…". Przykłady można by dalej mnożyć.
Drugi wniosek jaki płynie z „Headleygate" brzmi: Amerykanie nadal nie potrafią koordynować wysiłków różnych agencji wywiadowczych. Kwestia ta została podniesiona już po zamachach z 11 września 2001 roku. I wiele musiało się zmienić, żeby… wszystko zostało po staremu. Informacje giną gdzieś po drodze w wielkiej, biurokratycznej machinie. 11 września różne agencje posiadały wiele przesłanek do uznania, że może dojść do zamachów – ale informacje te były rozproszone i nikt ich nie połączył w całość. Teraz było podobnie – CIA, FBI i DEA ignorowały doniesienia, że Headley działa na dwa fronty – mimo że udokumentowanych zgłoszeń, że tak się właśnie dzieje było co najmniej pięć.
A może sprawa jest bardziej skomplikowana? Istnieją przesłanki do uznania, że podejrzenia świadomie zignorowano. Jeśli tak się stało stawia to Amerykanów w jeszcze gorszym świetle – bowiem naraziły szwank nie tylko swoje bezpieczeństwo, ale również bezpieczeństwo swoich sojuszników. Headley był bowiem jednym z organizatorów krwawego zamachu w Bombaju z 2008 roku, w którym zginęło niemal 200 osób. Innymi słowy, przymykano oko na terrorystyczne wyskoki Headleya, bowiem ten był zbyt cenny, by go aresztować, a przede wszystkim dlatego, że spiskował nie przeciwko Stanom Zjednoczonym, lecz Indiom. Amerykanie mogli uznać, że lepiej nie ostrzegać sojuszników, bo byłby to jasny dowód na prowadzenie niebezpiecznych gier wywiadowczych na terytorium Indii.
To oczywiście tylko spekulacja. Niezależne jednak jak było naprawdę - Amerykanie znów wyhodowali niebezpiecznego potwora, który zerwał się z łańcucha.