Po kilku przegranych wtedy potyczkach z GOP Clinton wybrał potem strategię tzw. triangulacji, czyli przyjęcia roli "arbitra" między obu partiami, co łączyło się z przesunięciem do politycznego centrum, aby zyskać poparcie umiarkowanych i niezależnych wyborców. Poszedł w tym celu na kompromis z Republikanami w niektórych sprawach, popierając na przykład reformę systemu zasiłków socjalnych, która znacznie ograniczyła ich skalę.
Obama na początku tego tygodnia ogłosił, że porozumiał się z Republikanami w sprawie planu podatkowego, co odebrano jako sygnał, że zamierza pójść śladem Clintona. Prezydent zgodził się na żądanie GOP, by Kongres przedłużył dla wszystkich Amerykanów, a więc także najzamożniejszych, cięcia podatków uchwalone za rządów poprzedniego prezydenta George'a Busha. Poprzednio Obama - podobnie jak Demokraci w Kongresie - był stanowczo przeciwny przedłużaniu niższych podatków dla obywateli o dochodach powyżej 200 tysięcy dolarów rocznie. Argumentował, że najbogatszym nie jest to potrzebne i że przywrócenie wyższych stawek podatkowych dla bogaczy przyniesie państwu dodatkowe 700 miliardów dolarów dochodu.
Plan ten jednak nie znalazł wystarczającego poparcia w Kongresie. Nawet niektórzy Demokraci z konserwatywnych stanów południa i zachodu zgodzili się z argumentacją Republikanów, że trzeba utrzymać niższe podatki dla wszystkich, bo podnoszenie ich w czasie powolnego wychodzenia z recesji hamuje wzrost ekonomiczny.
GOP szantażowała poza tym Obamę groźbą, że jeśli nie zgodzi się na cięcia podatkowe dla wszystkich, wygasną one automatycznie z nowym rokiem. Zagroziła też, że jeśli prezydent nie ustąpi, nie zgodzi się na przedłużenie świadczeń dla bezrobotnych. Ustępstwo Obamy wywołało furię lewicowych Demokratów. Grożą oni cofnięciem mu poparcia w przyszłych wyborach.
zew, PAP