"Przy urnie jeden szef"
Do obserwatorów, którzy w 2006 roku uznali wybory prezydenckie za sfałszowane (Łukaszenka otrzymał w nich 80 proc. głosów) szef państwa skierował nieco zagadkowe ostrzeżenie, aby "nie przekraczali Rubikonu, ani wewnętrznego, ani zewnętrznego". - Obserwatorzy muszą zrozumieć, że to Białorusini przeprowadzają wybory. To nasze suwerenne prawo! - powiedział prezydent Białorus. - Zadziwiają mnie ci zagraniczni obserwatorzy: zachowują się, jakby tu byli gospodarzami wyborów prezydenckich - kontynuował swe ostrzeżenia, po czym dodał: "Niech obserwują wybory i wyciągają wnioski".
Przekazana przez agencję BiełTA wypowiedź zawierała także rodzaj instrukcji dla członków komitetów wyborczych, jak mają się zachowywać: "Szef przy urnach jest jeden: przewodniczy w komisji w każdym kolegium. Nikt nie ma prawa przyjść i mówić mu, co powinien robić. Nikomu nie wolno pozwolić na fotografowanie, podpisywanie, nagrywanie".
"Naród nie potrzebuje ulicy"
Białoruski przywódca nie szczędził też krytyki i ostrzeżeń opozycji, która na dzień wyborów planuje wiec protestacyjny. Ostrzegł, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i KGB będą zdecydowanie reagowały na każde pogwałcenie prawa w dniu wyborczym i później. - Nie wyprowadzą żadnych ludzi na ulicę. Naród nie potrzebuje ulicy. Wszyscy wiedzą, że (liderzy opozycji) popychają nastolatków do przodu, a sami chowają się za ich plecami, albo po prostu rzucają się do ucieczki - powiedział Łukaszenka.
zew, PAP