Powołując się na szefową MAK Tatianę Anodinę, gazeta podaje, że "lot Tu-154M nie miał celów wojskowych i odbywał się według norm międzynarodowego rejsu pasażerskiego". "A to oznacza - tłumaczy źródło w Ministerstwie Obrony Rosji - że kontrolerzy nie mieli prawa żądać od załogi, by nie lądowała w Smoleńsku, a mogli jedynie proponować, by samolot poleciał na lotnisko zapasowe" - piszą "Wiedomosti".
Natomiast "Kommiersant" ocenia, że "ostateczna wersja raportu MAK niewiele różni się od wstępnego wariantu". "Nadal twierdzi się w nim, że do tragedii, w której zginęło 96 osób, w tym prezydent Polski Lech Kaczyński, doszło tylko z powodu złego wyszkolenia polskich pilotów i wywartej na nich presji ze strony urzędników, którzy wymusili lądowanie w trudnych warunkach meteorologicznych" - przekazuje rosyjski dziennik. "Kommiersant" podkreśla, że "przedstawiciele strony polskiej uważają, iż do feralnego lotu nieprzygotowane były obie strony". Gazeta zaznacza, że strona polska "zamierza udowodnić to w toku własnego badania".
"Kommiersant" odnotowuje, że podczas konferencji prasowej szefów MAK pytania zadawali przede wszystkim polscy dziennikarze. "Ich sens sprowadzał się głównie do tego, jakie konkretnie uwagi polskiej strony zostały uwzględnione w raporcie końcowym. Pytanie o poprawki zostało zadane w różnych wariantach około 15 razy, jednak odpowiedź nie padła - eksperci MAK ograniczyli się do ogólników" - relacjonuje dziennik. Zdaniem "Kommiersanta", "można domniemywać, iż przedmiotem sporu było pytanie Polaków o rolę kontrolera lotniska Siewiernyj w tej tragedii". "W Polsce uważa się, że kierownik lotów mógł zamknąć lotnisko dla samolotu prezydenckiego. Ponadto pracownik lotniska faktycznie dezinformował załogę, stale podając jej przez radio, że maszyna jest na kursie i na ścieżce" - konstatuje gazeta.
"Rosyjscy eksperci twierdzą, że pretensje do kontrolera można by wysunąć tylko wtedy, gdyby w czasie jego dyżuru rozbił się rosyjski samolot pasażerski, którego załoga, zgodnie z wewnętrzną instrukcją, podlega kontrolerowi. Natomiast w czasie podejścia do lądowania samolotu zagranicznego, a w dodatku - rządowego, decyzję o lądowaniu podejmuje tylko jego dowódca, a kontroler, wykonując jego polecenie, jedynie informuje załogę o warunkach meteorologicznych i zapewnia wolny pas" - pisze "Kommiersant". "Nieprawidłowe komunikaty kierownika lotów o położeniu zniżającej się maszyny w przestrzeni, zdaniem specjalistów, też są wytłumaczalne - pracownik służb naziemnych widzi samolot nie z dokładnością do jednego metra, lecz w stosunkowo szerokim korytarzu, z którego maszyna Nr 101 rzeczywiście nie wychodziła. Zakłada się, że dokładną trajektorię określa załoga, korzystając z własnych przyborów nawigacyjnych, a kontroler jedynie jej pomaga" - wskazuje dziennik.
PAP, arb