Posłanka rządzącej partii GERB (Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii) Monika Panajotowa oświadczyła podczas dyskusji parlamentarnej, że o ile w latach 1997-2000 około 30 proc. bułgarskich dyplomatów było związanych z dawną SB, to w latach 2000-2010 odsetek ten zwiększył się do 50 proc., z tendencją do dalszego wzrostu. W grudniu rząd Bułgarii podjął decyzję o odwołaniu dyplomatów powiązanych z SB. Ze specjalnym listem do prezydenta zwrócił się wówczas premier Bojko Borysow.
Prezydent Georgi Pyrwanow, którego nazwisko również ujawniono w 2007 roku na liście byłych agentów, odmówił odwołania wszystkich dyplomatów, podkreślając, że sprawa każdego z nich powinna być rozpatrywana oddzielnie. Miesiąc po wybuchu skandalu nie podpisał ani jednego dekretu. Celem deklaracji parlamentu jest m.in. zmuszenie go do podjęcia decyzji.
Lider lewicy i były premier Sergej Staniszew kategorycznie sprzeciwił się deklaracji, która według niego wprowadza zasadę zbiorowej odpowiedzialności i podwójnych standardów. Staniszew powiedział, że żądając odwołania byłych agentów z placówek dyplomatycznych, rządząca partia nie sprzeciwia się obecności dawnych pracowników i współpracowników SB we własnych urzędach. Przypomniał, że byłymi agentami, których nazwiska ujawniła komisja, są m.in. szef urzędu celnego Wanio Tanow i czterech z 28 szefów regionalnych administracji. Przedstawiciele lewicy poinformowali, że karierę zawodową w SB w 1987 roku rozpoczął również wicepremier i szef MSW Cwetan Cwetanow. Według komisji lustracyjnej nie był on jednak agentem, a zwykłym pracownikiem.
PAP, arb