Jak zarobić na wojnie

Jak zarobić na wojnie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Każda wojna ma jakiś cel. I wcale nie chodzi o zwycięstwo. Na ogół podstawowym celem są bowiem pochodne zwycięstwa - władza i pieniądze.
Gdy w 2003 roku przez Polskę przetaczała się dyskusja na temat ewentualnego udziału naszych żołnierzy w interwencji w Iraku, wielu ekspertów podkreślało, że na udziale w konflikcie można nieźle zarobić. Jak? A chociażby sprzedając sprzęt wojskowy za dziesiątki, a nawet setki milionów dolarów. Inni oburzali się, że wojen nie można sprowadzać wyłącznie do aspektu ekonomicznego. I Polska tak właśnie zrobiła – od 2003 roku nie zdobyliśmy w Iraku żadnego poważnego kontraktu. Biznes robili za to Brytyjczycy, Francuzi (którzy na wojnę nie pojechali), a nawet Ukraińcy. Nasi wschodni sąsiedzi podpisali kontrakty o łącznej wartości 2,5 miliarda dolarów. Biznes robią też Amerykanie.

Stany Zjednoczone nie mają zamiaru zakończyć wojny w Iraku „na minusie". Waszyngton stara się odzyskać tak dużo dolarów zainwestowanych w interwencje, jak to tylko możliwe. Szansą na to są intratne kontrakty wojskowe, które – dziwnym przypadkiem – wygrywają na ogół amerykańskie firmy. A do zarobienia są miliardy dolarów, bowiem Irak musi zbudować swoje siły zbrojne od podstaw (szkoleniem zajęli się oczywiście Amerykanie). Nie powinien dziwić fakt, że posowiecki sprzęt wojskowy jest obecnie w irackiej armii zastępowany amerykańskim. W zeszłym roku pojawił się np. pomysł sprzedaży Irakijczykom 18 wielozadaniowych F-16IQ wraz z systemem obsługi i użytkowania za ok. 4,2 miliarda dolarów. Ostatecznie umowa nie została zrealizowana z powodów finansowych, ale to tylko jeden z wielu projektów, którego mają umożliwić odzyskanie pieniędzy zainwestowanych w wojnę.

Jak wynika z informacji jednego z irackich dzienników, Amerykanie podpisali w ostatnich tygodniach kontrakty wojskowe z Irakiem na sumę 13 miliardów dolarów. Mówi się, że w najbliższych latach spodziewane są umowy na kolejne 13–18 miliardów dolarów. Do tego dochodzą liczne kontrakty z ubiegłych lat – np. na samoloty szkolno-treningowe, transportowe, śmigłowce, wozy bojowe, kutry patrolowe. Nie można zapominać o przyszłych umowach na serwisowanie sprzętu, pozyskiwanie części zamiennych, modernizowanie, a także na broń lekką, amunicję, mundury. Iracki rynek obronny został zdobyty nie na lata, ale na dekady.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko grosze wobec sum, które na wojnę wydano. Faktycznie – interwencja w Iraku kosztowała amerykańskich podatników około 800 miliardów dolarów. Do kogo jednak trafiły te pieniądze? Większość z nich stanowiło zysk amerykańskich firm zbrojeniowych, które na potrzeby wojny produkowały tony sprzętu wojskowego dając w ten sposób zatrudnienie dziesiątkom tysięcy Amerykanów. Bo jeśli nie ma wojny, to nie ma też zamówień. Amerykańska administracja zainwestowała więc pieniądze we własną gospodarkę. Wojna jako intratny biznes? Cóż – to w końcu amerykański prezydent rozpropagował niegdyś maksymę „gospodarka głupcze!"