W wywiadzie dla tygodnika "Le Point" Woerth, znany dotąd z opanowania, w ostrych słowach zarzucił premierowi i swoim partyjnym kolegom z rządzącej Unii na Rzecz Ruchu Ludowego (UMP), że nie wsparli go w jego "nieszczęściu". - Oczekiwałem większego poparcia ze strony Francois Fillona i Francois Baroin. Nie rozumiem ich milczenia - żalił się w rozmowie z "Le Point" Woerth. - Baroin zajmuje się tylko medialnym wizerunkiem, Fillon boi się "umoczyć". To są mięczaki - dodał. Bezpośrednim powodem gniewu byłego ministra była, ujawniona 13 stycznia, decyzja organów śledczych o wszczęciu dochodzenia przeciwko niemu w sprawie o nielegalną sprzedaż państwowych nieruchomości w Compiegne.
Media zarzucały Woerthowi, że na kilka dni przed odejściem z funkcji ministra ds. budżetu - w marcu ubiegłego roku - zgodził się zbyć ową działkę, na której znajduje się tor wyścigów konnych i pole golfowe, "za śmieszną cenę" - 2,5 mln euro - i to bez ogłoszenia przetargu. Sam minister potwierdził, że doszło do takiej transakcji za jego zgodą, ale utrzymywał, że cena była zgodna z wartością działki, gdyż wspomnianych gruntów nie przeznaczono pod budowę mieszkań. Jego zdaniem, przetarg na sprzedaż nie był w tym wypadku konieczny, bo zainteresowana spółka dzierżawiła go już od wielu lat.
Oprócz sprawy hipodromu w Compiegne Woerth może stanąć niedługo przed sądem w sprawie związanej z bardzo głośnym skandalem polityczno-finansowym, tzw. aferą Bettencourt. Media posądzają go o to, że - jeszcze jako szef resortu finansowego - przymykał oczy na ukrywanie dochodów przed fiskusem przez miliarderkę Liliane Bettencourt, dziedziczkę firmy kosmetycznej "L'Oreal". Podejrzenia te zrodziły się gdy odkryto, że jego żona, Florence Woerth, była zatrudniona w tym samym czasie w firmie Bettancourt.
PAP, arb