Po niespodziewanym przewrocie w Tunezji wiele osób zastanawia się czy kolejne kraje regionu pójdą śladem tego kraju. Ważniejsze jest jednak inne pytanie – co może z tego wyniknąć?
Jaśminowa rewolucja w Tunezji tak jak większość rewolucji może przekroczyć granice jednego państwa. Zwłaszcza, że wiele innych krajów regionu znajduje się pod rządami niedemokratycznych przywódców, despotów i skorumpowanych prezydentów? Zgodnie z teorią domina po upadku reżimu w Tunezji na wolność mogą zacząć wybijać się kolejne kraje – Syria, Liban, Libia, Jemen, Egipt, Maroko, a nawet Arabia Saudyjska.
Coś jest na rzeczy. W Jemenie kilkutysięczna grupa protestowała domagając się ustąpienia wieloletniego prezydenta Salaha. Do protestów przeciwko władzy doszło w Jordanii. Sygnały o społecznych niepokojach docierają z Algierii, Mauretanii, Egiptu. Na razie jednak nie można jednoznacznie przesądzić, że jaśminowa rewolucja rozleje się po całym regionie. Rewolucja w Tunezji powiodła się, ponieważ była niespodziewana, a zaskoczony przebiegiem wydarzeń prezydent po prostu się poddał. Jednak nic dwa razy się nie zdarza. Władze innych krajów regionu natychmiast zwiększyły czujność.
Pozostaje jednak pytanie: czy byłoby dobrze, gdyby mieszkańcy Bliskiego Wschodu i krajów Maghrebu obalili wieloletnich autokratów? I czy w całej sprawie chodzi tylko o pojedynek demokracji z autokracją? Warto pamiętać, że ludowe rewolucje prawie nigdy nie kończą się sielankowo – pod płaszczykiem wolności, równości i braterstwa dochodzi zazwyczaj do przelewu krwi i wybuchu terroru. Przykłady tego jak wygląda zderzenie ideałów z praktyką można mnożyć - tak skończyły się przecież rewolucje: francuska, bolszewicka, kubańska, islamska. To przecież głos ludu sprawił, że Iran stał się państwem teokratycznym, zajmując miejsce Iranu świeckiego, a w Palestynie wygrał radykalny Hamas.
Amerykański politolog Robert D. Kaplan słusznie zauważył, że wolność, która w teorii przynosi pokój, w praktyce często wyzwala przemoc. Demokracja w państwach biednych, gdzie znaczna część społeczeństwa nie ma pracy, żyje w skrajnej nędzy i jest łatwym żerem dla wszelkiej maści radykałów, może przynieść więcej złego niż dobrego. Ludzie biedni, sfrustrowani, którzy nagle zyskują prawo wyboru władz – najczęściej wybierają nowych despotów, którzy obiecują im raj na ziemi. Kaplan zauważa, że gdyby nie dyktatorskie rządy egipskiego prezydenta Anwara Sadata i jordańskiemu króla Husajna, ich państwa nigdy nie zawarłyby pokoju z Izraelem. Ziarna demokracji padające na nieurodzajny grunt, mogą wydać trujące owoce. Obserwując wydarzenia w północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie warto o tym pamiętać.
Coś jest na rzeczy. W Jemenie kilkutysięczna grupa protestowała domagając się ustąpienia wieloletniego prezydenta Salaha. Do protestów przeciwko władzy doszło w Jordanii. Sygnały o społecznych niepokojach docierają z Algierii, Mauretanii, Egiptu. Na razie jednak nie można jednoznacznie przesądzić, że jaśminowa rewolucja rozleje się po całym regionie. Rewolucja w Tunezji powiodła się, ponieważ była niespodziewana, a zaskoczony przebiegiem wydarzeń prezydent po prostu się poddał. Jednak nic dwa razy się nie zdarza. Władze innych krajów regionu natychmiast zwiększyły czujność.
Pozostaje jednak pytanie: czy byłoby dobrze, gdyby mieszkańcy Bliskiego Wschodu i krajów Maghrebu obalili wieloletnich autokratów? I czy w całej sprawie chodzi tylko o pojedynek demokracji z autokracją? Warto pamiętać, że ludowe rewolucje prawie nigdy nie kończą się sielankowo – pod płaszczykiem wolności, równości i braterstwa dochodzi zazwyczaj do przelewu krwi i wybuchu terroru. Przykłady tego jak wygląda zderzenie ideałów z praktyką można mnożyć - tak skończyły się przecież rewolucje: francuska, bolszewicka, kubańska, islamska. To przecież głos ludu sprawił, że Iran stał się państwem teokratycznym, zajmując miejsce Iranu świeckiego, a w Palestynie wygrał radykalny Hamas.
Amerykański politolog Robert D. Kaplan słusznie zauważył, że wolność, która w teorii przynosi pokój, w praktyce często wyzwala przemoc. Demokracja w państwach biednych, gdzie znaczna część społeczeństwa nie ma pracy, żyje w skrajnej nędzy i jest łatwym żerem dla wszelkiej maści radykałów, może przynieść więcej złego niż dobrego. Ludzie biedni, sfrustrowani, którzy nagle zyskują prawo wyboru władz – najczęściej wybierają nowych despotów, którzy obiecują im raj na ziemi. Kaplan zauważa, że gdyby nie dyktatorskie rządy egipskiego prezydenta Anwara Sadata i jordańskiemu króla Husajna, ich państwa nigdy nie zawarłyby pokoju z Izraelem. Ziarna demokracji padające na nieurodzajny grunt, mogą wydać trujące owoce. Obserwując wydarzenia w północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie warto o tym pamiętać.