Tuż po ataku piratów załoga nadała sygnał alarmowy i schroniła się w bezpiecznym pomieszczeniu. Jednak przez dwa dni żadna z jednostek unijnej misji Atalanta ochraniającej szlaki handlowe nie nadpłynęła na pomoc. Piraci zdołali przejąć kontrolę nad frachtowcem Beluga Nomination i prawdopodobnie popłynęli w stronę Somalii.
Ukazujący się w Bremie dziennik "Weser-Kurier" poinformował, że w chwili ataku w pobliżu frachtowca najprawdopodobniej nie było żadnej z jednostek służących w misji Atalanta. Wszystkie fregaty albo tankowały paliwo, albo były naprawiane w portach. - Przyznaję, że jesteśmy nieco zirytowani. Nie potrafimy zrozumieć, dlaczego przez dwa i pół dnia nie mogła nadejść żadna pomoc z zewnątrz - powiedział dyrektor bremeńskiego armatora Niels Stolberg. Według niego samolot patrolowy straży granicznej Seszeli przeleciał w pobliżu frachtowca i dostrzegł co najmniej czterech piratów na pokładzie.
Zgodnie z oświadczeniem unijnej misji Atalanta, najbliższa fregata znajdowała się w odległości około 1000 mil morskich od zaatakowanego frachtowca i miała eskortować statek Światowego Programu Żywnościowego z pomocą humanitarną dla Somalii.
- Wiemy, że na pokładzie porwanego u wybrzeży Seszeli statku Beluga jest jeden Polak, członek załogi. Wiemy też, że armatorem jest firma niemiecka. Statek pływa pod banderą Antigui i Barbudy - poinformował rzecznik MSZ Marcin Bosacki.
Bosacki podkreślił, że MSZ natychmiast po uzyskaniu informacji o porwaniu, podjęło działania w tej sprawie. - Jesteśmy w stałym kontakcie z armatorem oraz z unijną operacją Atalanta - operacją morską UE u wybrzeży Rogu Afryki. Również nasza placówka w Nairobi nawiązuje kontakty z lokalnymi władzami i będzie nas informowała o wspólnych z nimi ustaleniach oraz ustaleniach z innymi krajami, których obywatele są porwani - zapowiedział Bosacki.
arb, zew, PAP