Premier Mark Rutte zyskał poparcie trzech małych partii opozycyjnych, Zielonej Lewicy, Unii Chrześcijańskiej i Demokratów 66, na kilka godzin przed głosowaniem uważanym za kluczowy sprawdzian dla mniejszościowej koalicji partii liberalnej i chrześcijańsko-demokratycznej. Rutte osobiście zagwarantował, że będzie utrzymywał misję w uzgodnionych ramach. Oznacza to, że będzie to misja wyłącznie szkoleniowa, a siły holenderskie nie będą brały udziału w operacjach bojowych.
Geert Wilders, stojący na rzecz antyislamskiej Partii na rzecz Wolności, głównego sojusznika koalicji w parlamencie, był przeciwko planowanej misji, podobnie jak Partia Pracy, największa partia opozycyjna. Z sondaży wynika, że również większość wyborców sprzeciwia się misji w Afganistanie. - Sama misja jest bardzo mała, ale politycznie symboliczna. Jest bardzo ważna, ponieważ jest głównym przejawem bycia proamerykańskim i proatlantyckim - uważa Andre Krouwel politolog z Wolnego Uniwersytetu w Amsterdamie. - To pokazuje, że koalicja jest bardzo stabilna, ponieważ potrafi tworzyć alternatywne sojusze z innymi partiami w różnych kwestiach - dodaje. Przegranie głosowanie mogłoby być ciosem dla premiera Rutte przed zaplanowanymi na 2 marca wyborami lokalnymi. Z powodu różnicy zdań na temat wycofania żołnierzy z Afganistanu w ubiegłym roku upadła poprzednia koalicja rządowa.
Holandia zakończyła 1 sierpnia ubiegłego roku misję wojskową w Afganistanie. Jej kontyngent liczył 1 950 żołnierzy, rozmieszczonych w ramach Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) głównie w Uruzganie na południu, gdzie działają znaczne siły talibów. W ciągu czterech lat Holendrzy wydali w Afganistanie półtora miliarda euro. Nie tylko walczyli z talibami, ale także budowali drogi, szkoły i wyszkolili trzy tysiące miejscowych żołnierzy. Niszczyli też uprawy maku, często spotykane w prowincji Uruzgan. Misja w Afganistanie kosztowała życie 24 holenderskich żołnierzy.
PAP, arb